Tuesday, September 15, 2009

Państwo Laowai jadą do Halab, vol.8


Noc z czwartku, 10 września na piątek, 11 września 2009, za kwadrans druga

Nadszedł z dawna wyczekiwany weekend. Wróciwszy ze szkoły nagrałem się porządnie w Wiedźmina, odpocząłem, zjadłem obfitą kolację i znowu się nagrałem. Czas na trochę pracy twórczej. Czas na podsumowanie ostatnich paru dni.

Jako że większość czasu spędziliśmy w tym tygodniu w szkole, będzie o szkole. Po pierwszym dniu byłem zupełnie wykończony. Wizja przerzucania ton podręczników podczas przygotowywania się do kolejnych lekcji i perspektywa permanentnego wstawania barbarzyńsko rano przytłaczała mnie całkowicie. Nawet przespanie lwiej części popołudnia nie przywróciło mi wigoru. Tym bardziej zaskakuje fakt, że już od wtorku złapaliśmy pewien rytm, a życie zawodowe odzyskało koloryt. Nasz dzień pracy wygląda następująco. Wstajemy około 6:30 i jemy małe śniadanie. Autobus szkolny, który okazał się, ku mojemu rozczarowaniu, siedmioosobowym mikrobusem, a nie żółtym autobusem z amerykańskich filmów, z grubym kierowcą i rozwrzeszczanymi dzieciakami, przyjeżdża pod nasz dom o 7.15. Nie musimy już maszerować do pobliskiego meczetu. W autobusie mam możliwość wyalienowania się za pomocą walkmana i uszczknięcia jeszcze dwudziestu minut na drzemkę. Lekcje zaczynamy o ósmej. Renata ma średnio trzy – cztery czterdziestopięciominutowe lekcje, razem siedemnaście, ja – cztery do pięciu, razem dwadzieścia cztery. Pamiętacie o Mohammadzie z Indii, w stosunku do którego wyczułem u doktor Fadii nutkę dyskryminacji w mowie ciała? Przyznano mu trzydzieści osiem lekcji Science tygodniowo. Trzydzieści osiem. A przygotowanie się do nich? Nie wyobrażam sobie, jak to ma wyglądać. Szkoda mi go. Oby mu chociaż zapłacili za nadgodziny.

Przy okazji płac, trochę ploteczek. Już przed przyjazdem do Syrii doszły nas słuchy, że szkoła często spóźnia się z pensją. Kelly mówi, choć przyznam, że ma według mnie tendencję do koloryzowania i dramatyzowania, że starzy nauczyciele nie dostali jeszcze wypłaty za czerwiec. Dlaczego więc wciąż tu są? Dlaczego niektórzy z nich pracują tu od czterech czy nawet pięciu lat? Po zapoznaniu się z tym, co głosi fama, poszliśmy do biura Mazena. Na szczęście zabawa w dobrego i złego policjanta dobrze nam wychodzi, szczególnie mojej żonie. Renata Nieustępliwa wymusiła na naszym szefie deklarację, że pensja będzie do nas trafiać do piętnastego dnia każdego kolejnego miesiąca. Kontrakt tę kwestię pomija. Oczywiście ustna umowa znaczy tu chyba tak samo niewiele, jak pisemna. Bo jak niby mielibyśmy, nie znając języka i nie mając, tak cennych tu, ‘pleców’, wyegzekwować jakiekolwiek postanowienia kontraktu? Tym bardziej, że znajdują się na nim tylko nasze, a nie naszych pryncypałów podpisy. Sekretarka mówi, z odrobiną rozżalenia ale i rezygnacji w głosie, że to, kiedy nam zapłacą, zależy tylko i wyłącznie od Mazena. Dobrze przynajmniej, że jest nas dwoje. W razie hipotetycznego strajku i możliwości naszego odejścia, szkoła musiałaby na gwałt szukać dwójki nauczycieli. Okienko transferowe, kiedy w większości krajów jest przerwa międzysemestralna, wypada dopiero na przełomie stycznia i lutego. Chyba w ich interesie leży, żeby płacić nam na czas. W kwestii złej policjantki - kiedy Renata rozmawiała z Mazenem, respekt, który sobie w ich relacji zbudowała, był wręcz namacalny.

Odłóżmy jednak na bok pełną lokalnych zawiłości otoczkę i wróćmy do meritum naszej pracy. Jestem zadowolony z moich klas. Z grade 4, które spodobało mi się już pierwszego dnia, z lekcji na lekcję pracuje mi się coraz lepiej. Szybko wykształciliśmy jasne zasady współpracy i możemy skoncentrować się na realizowaniu programu. Ciekaw jestem, kto uczył wcześniej te dzieci. Biedactwa, traktują każdą z gier, którymi urozmaicam zajęcia, jak objawienie. Nie znały ‘Pat-a-cake’, ‘I wrote a letter to my love’ ani ‘What’s the time Mr. Wolf’. A w zanadrzu mam jeszcze tyle nowych zabaw – wystarczy na cały rok szkolny. Z grade 5, jak się okazuje, też da się pracować, choć mają wyraźną tendencję do testowania mnie jako nowego nauczyciela. Nieodłączna to chyba cecha ich wieku, szczególnie u chłopców – kończy się beztroski entuzjazm, pewne zachowania już im – w ich opinii – nie przystoją, a inne, często destrukcyjne, pozwalają zbudować odpowiedni wizerunek wśród kolegów. Jesteśmy jeszcze na etapie praktycznego wyjaśniania tego, co im wolno a czego nie. Na szczęście Nour, choć nie jest tak surowa jak Tamar, radzi sobie. Potrafi nawet w odpowiedniej chwili podnieść głos, dzięki czemu ja mogę oszczędzać swój. Wspomnę przy okazji tej klasy o jednym jeszcze napawającym optymizmem sygnale. We wtorek pracowaliśmy nad spersonalizowanym introduction uczniów. Kiedy zastanawialiśmy się nad tym, co tekst ten powinien zawierać, pojawiły się sugestie, by napisać między innymi o ulubionym przedmiocie i ulubionym nauczycielu. Spora część uczniów, jak zauważyłem, wybrała Language and Arts i Mr. Michaela, mimo że był to dopiero drugi dzień naszej znajomości. To się nazywa dobre pierwsze wrażenie. Albo kredyt zaufania. Tak czy owak, będzie dobrze.

Kilku jeszcze ciekawych rzeczy dowiedziałem się z tych tekstów. Któryś z chłopców napisał, że jego ulubioną grą jest Call of Duty. Ogólnie bardzo modne jest Playstation. W opiniach na temat książek i filmów często pojawiały się Harry Potter i Hannah Montana. Pewnie wielu z Was, a może – z nas, spodziewało się dzieci z innej bajki, dzieci z egzotycznego świata ‘Tysiąca i jednej nocy’. Tymczasem dzieci to dzieci, w czasach globalizacji tak bardzo podobne w Chinach, Syrii i Polsce. ‘We’re All Living In America’, jak śpiewa Rammstein. Tylko imiona miejscowi uczniowie mają w większości dość stereotypowe. Mam czterech Mohammadów, trzech Abdulów, dwóch Ahmedów, Aliego, Omara, Mustafę, Salmę, Laylę i Haylę. Żebym nie zapomniał, gdzie jestem. I muszę ich oduczyć mówienia do mnie per ‘mister’. Trąci to nieco, w moim przynajmniej odbiorze, epoką kolonializmu. Epoką może fascynującą, ale jednak minioną.

Z ostatniej chwili. Maggie – nauczycielka Olivera – ma wrażenie, że to, co robią na zajęciach pierwszoklasiści, jest dla niego nieco zbyt łatwe. Zaproponowała, by na próbę wysłać go w przyszłym tygodniu do drugiej klasy. Nie jestem zwolennikiem pochopnego przyspieszania edukacji szkolnej dziecka, szczególnie, jeśli wynika z chorych ambicji rodziców. Z drugiej strony – jeśli ma się lepiej bawić, bo oto w tym wieku chodzi, w klasie Georgianne – dlaczego nie? Lepiej właściwie przetestować ten wariant teraz, niż kiedy rok szkolny rozkręci się na dobre. Rozmawialiśmy z Oliverem i ustaliliśmy, że spróbujemy. Jeśli uzna, że chce wrócić, wróci. Będzie miał do czego. Zebrał już sześć gwiazdek a za tydzień wypada jego kolej na bycie dyżurnym.

3 comments:

  1. Ja też nie znam żadnej z wymienionych przez Ciebie gier, czy to znaczy, że moje dziecinstwo było do bani? :( Mam nadzieję, że jak wrócicie uda nam się nadrobić zaległości!

    Jeżeli chodzi o ulubionego nauczyciela, to może to nie tyle dobre pierwsze wrażenie, co zwyczajne lizusostwo? :P

    ReplyDelete
  2. Hm, Oliwer dyzurnym? Ja uwazam, ze bycie dyzurnym to najbardziej przesrana sprawa w szkole ... No, ale w koncu on ma 7 lat.

    Co do uczniow Twoich ... MUSTAFA?! Buahaha XD

    ReplyDelete
  3. Za zamierzchlych czasow naszego dziecinstwa angielski wygladal, nie oszukujmy sie, jak wygladal. Dobrze bylo, jesli nauczyciel mial jako taki akcent, nativowskie gry to juz rzecz zbyt abstrakcyjna dla wiekszosci. Coz, ale gdzie mieli sie ich nauczyc? Ja te gry poznalem juz jako nauczyciel. Chociaz 'What's the time Mr Wolf' pojawilo sie chyba w ABC English, takim starym podreczniku z jakims smokiem. Mialem jego kserokopie jako dziecko a pozniej przez jakis czas z niego uczylem na prywatnych lekcjach, bo bylo sporo niezlych materialow na kasetach (Ania moze to nawet pamietac).

    Oczywiscie tez przyszlo mi do glowy lizusostwo. Ale z piatakami mam tylko jedne zajecia - Language & Arts, 7 lekcji w tygodniu (z moimi czwartoklasistami 17 lekji). Nie jestem wiec dla nich jakos szczegolnie wazny w ogolnym rozrachunku. Mysle, ze gdyby nie zamierzali ze mna wspolpracowac, okazali by mi to chetnie. Poza tym zaczalem na przerwach grywac w pilke. Pojdzie fama i szacun jest, hej.

    Wlasciwie Oliver ma 6 i pol roku ;) I w tym wieku to chyba jednak bycie dyzurnym to pozadana sprawa.

    ReplyDelete