Sunday, September 13, 2009

Państwo Laowai jadą do Halab, vol.7

Poniedziałek, 7 września 2009, dwadzieścia po dziesiątej wieczorem

Pierwsze chomiki syryjskie za płoty. Mimo, że miałem tylko trzy lekcje – w związku z początkiem roku i ramadanem skończyliśmy wcześniej – jestem potwornie zmęczony i wyzuty z kreatywności. Krótko więc i może bez polotu. Przekonajmy się.

Zadziwił mnie brak efektownej ceremonii rozpoczęcia roku. Postaliśmy sobie na szczycie schodów, uczniowie postali sobie w dole, ustawieni w rzędy klasami, twarzą do nas. Całość trwała nie więcej niż dziesięć minut i trudno wyróżnić w niej jakiekolwiek części. Był to właściwie monolog doktor Fadii po arabsku, bardzo bezbarwny. Składały się na niego najprawdopodobniej ogólne instrukcje i uwagi techniczne. W porównaniu do chińskiego powitania uczniów i nauczycieli, z kilkudziesięcioosobową orkiestrą, wciąganiem flagi na maszt, śpiewaniem hymnu, licznymi a płomiennymi przemówieniami kończonymi gromkimi okrzykami i brawami – w National School of Aleppo rozpoczęcia roku nie było.

Moi uczniowie z grade 4 są całkiem sympatyczni. Do tego Tamar, moja asystentka, mile mnie zaskoczyła swoją rzeczowością i umiejętnością utrzymywania dyscypliny. To sytuacja dla nauczyciela bardzo wygodna – skupić się na tym, jak w interesujący sposób realizować temat i nie martwić się o zachowanie uczniów. Choć luksus ten, trzeba mieć to na uwadze, grozi przytępieniem charyzmy, jeśli zbytnio się rozleniwić. Piątoklasiści są nieco bardziej rozwydrzeni. I liczniejsi, w klasie jest chyba dwadzieścioro troje uczniów i uczennic, w grade 4 – siedemnaścioro. A na Nour nie mogłem dziś liczyć, nie była zbyt przekonująca w kontakcie z uczniami. Musze z nią porozmawiać i wyjaśnić jej, czego od niej oczekuję. Oliver jest, biorąc pod uwagę fakt, że to jego pierwszy dzień w nowej szkole, całkiem zadowolony z zajęć. Maggie, jego nauczycielka, mówi, że był bardzo aktywny na zajęciach po angielsku i wyłączył się dopiero na arabskim. Kiedy podczas przerwy przyszliśmy zobaczyć, jak sobie radzi, czytał komiks… Jest to w gruncie rzeczy zrozumiale, kiedy ma się jakieś podstawy języka, każdy kontakt z nim jest rozwijający. Zawsze można wyłowić z kontekstu użyteczne słowa i wyrażenia. Kiedy natomiast nie rozumie się absolutnie niczego, a nauczyciel prowadzi zajęcia pod kątem potrzeb uczniów już znających język, trudno oczekiwać postępu. Dowiedzieliśmy się na szczęście, że Oliver mógłby uczestniczyć w indywidualnych zajęciach językowych w czasie, kiedy krajowcy mają swój arabski. Miejmy nadzieję, że uda się rozpocząć je jak najszybciej. Kiedy poszedłem odebrać Olivera po lekcjach, nie zastałem go w jego sali. Dzięki pomocy młodej dziewczyny pracującej w szkole (wygląda na jakieś trzynaście lat, czyżby nie było tu obowiązku szkolnego?), znalazłem go w innym pomieszczeniu, w towarzystwie jakiegoś chłopca i syryjskiej nauczycielki. Wróciliśmy do klasy po plecak. Tam sprawa się wyjaśniła. Lekcja religii. Większość dzieci zgłębiało tajniki Koranu, giaura Olivera i giaura Johna, który okazał się być synem Kelly, odesłano natomiast – w dobrej wierze (nomen omen) – na religie chrześcijańską. Gdzie, jeśli nie na Bliski Wschód, mielibyśmy się udać, żeby owa przestała być obowiązkowa? Co za ironia losu. Jeszcze pierwszą komunię świętą mu zafundują…

Pozbawiłem dziś życia karaluszego zwiadowcę, którego zastaliśmy w jadalni po powrocie z kolacji. Od czasu potyczki, która miała miejsce pierwszego dnia naszego pobytu w Aleppo i podczas której zmusiliśmy karaluchy do wycofania się z naszego apartamentu, nie widzieliśmy żadnego z nich. Nie licząc trupów, które jeszcze przez czas jakiś znaczyły miejsca zażartych walk. Chyba nie miałem okazji wspomnieć, że tutejsze karaluchy są znacznie większe od tych, z którymi dzieliliśmy mieszkanie w Chinach. Tamte miały może półtora centymetra plus centymetr czułków. Tutejsi ich, bliskowschodni pobratymcy prezentują się znacznie bardziej okazale. Maja chyba co najmniej trzy centymetry i drugie tyle antenek. Są szerokie w tułowiu i długonogie. Bardzo nieprzyjemnie się je zabija. To już nie jakieś komary czy pajączki, to duże zwierzęta, wyczuwalne i wyczuwalnie chrupiące pod butem. Zaskakuje natomiast fakt, że jako gatunek przetrwały miliony lat będąc tak niezręcznymi i nieporadnymi. Kiedy przewrócą się na wznak, co zdarza im się niebywale często, jest po nich. Gdybym psychicznie wytrzymał czekanie na ich śmierć, nie musiałbym ich nawet rozgniatać. Ale ta ich przytłaczająca obecność… Te ruchy odnóży nie natrafiających na nic prócz powietrza - miałbym je przed oczami mimo całkowitej ciemności zalegającej pokój. A jeśli się mylę, jeśli one jednak potrafią się odwracać? Wizja ich okrutnej zemsty niechybnie sprowadziłaby na mnie szaleństwo. Lepiej już szybko i sprawnie zamknąć sprawę krusząc chitynowy pancerzyk. Oprócz karaluszków i mrówek faraona, które dwa razy wpadły do kuchni na coś słodkiego, mamy tylko duże mrówki w ogrodzie. Znacznie większe niż polskie, ale nie takie, jak w czwartej części Indiany Jonesa. Skorpionów i węży na razie brak. Cóż, cieszymy się tym, co mamy.

2 comments:

  1. A to National School of Aleppo to duże jest? Ile dzieci tam się uczy? Bo chyba w porównaniu z wielotysięcznymi chińskimi szkołami nie ma co się dziwić, że orkiestry nie było.

    Zaskoczony jestem Twoim chyba niezbyt pozytywnym odbiorem zachowania Oliwera podczas przerwy, a przecież cóż może być bardziej naturalnego niż oddawanie się zajmującej lekturze w wolnej chwili? Dzięki temu nie tylko można wzbogacić swą duszę poprzez poznawanie opowieści, ale także dzięki alienacji zdobyć okazję do jakże czasem potrzebnej introspekcji...

    Oprócz mrówek, skorpionów i węży, Indiana Jones musiał niejednokrotnie stawić czoło jeszcze jednej pladze - hitlerowcom. Miejcie oczy szeroko otwarte! :P

    ReplyDelete
  2. W grejdach od 1 do 9 chyba okolo 550. Wlicza sie w to chyba high school. Do tego dochodza przedszkolaki.

    Faktycznie, w Chinach bylo znacznie wiecej. Ale to chyba nie o to chodzi. Ta wszystko bylo znacznie lepiej, wbrew pozorom, poukladane. Tradycje tez sa inne. Pewnie nie raz jeszcze porusze ten temat.

    Wcale nie bylem zawiedziony Oliverowym czytaniem komiksu. Chociaz mogloby byc to cos ambitniejszego niz Kaczor Donald.

    ReplyDelete