Thursday, September 24, 2009

Państwo Laowai jadą do Halab, vol.11

Noc z czwartku, 17 września na piątek, 18 września 2009, po trzeciej

Ostatni dzień ramadanowych lekcji upłynął spokojnie i szybko. Na dobry początek uraczyłem uczniów obu moich klas pierwszymi testami. Tyczyły się typów zdań i wypadły nad wyraz dobrze. Większość uczniów bez trudu zaliczyła na A. Więc i mnie chyba należy się A za jasne i przejrzyste wyłożenie tematu, którym zajmowaliśmy się prawie przez dwa tygodnie.

Na przerwie bez trudu znalazłem grupę młodzieży będąca w posiadaniu piłki i potrzebie zawodnika. Następne dwie godziny miałem wolne, więc nie wyganiałem ich do klas. Mam nadzieję, że nie dostali bury za spóźnienie, skończyliśmy grać grubo po przerwie. Po raz pierwszy grałem z tutejszymi uczniami wczoraj, jako że na środę przypada mój cotygodniowy przerwowy dyżur. Szczęśliwie ktoś ustalając grafik umieścił mnie na boisku. Z korzyścią dla mnie, bo mogę pograć zamiast gapić się na uczniów zajadających się lunchem, i z korzyścią dla szkoły, bo na środowej dobrowolnej integracji z uczniami pewnie się nie skończy. Muszę tylko przynosić buty. Nagrzana przez słońce nawierzchnia strasznie parzy, kiedy gra się boso.
Wbrew wszelkim przeczuciom, obawom i czarnym scenariuszom roztaczanym przez Kelly, zapłacono nam. Dostaliśmy pieniądze za pierwsze dwa tygodnie kontraktu, który rozpoczął się 15 sierpnia. Biorąc pod uwagę fakt, że do Aleppo przybyliśmy 29 dnia tegoż miesiąca, nie możemy chyba narzekać. Dwudniowe opóźnienie natomiast, jak na syryjskie standardy, uznać należy za wzór punktualności.

Jakby tego było mało, zadzwonił dziś do naszych drzwi jakiś miły pan i powiedział, że przysłał go Annas i chce nam skonfigurować telewizję satelitarną. Gwoli ścisłości, nie użył słowa ‘skonfigurować’, ale jego angielski był wystarczająco dobry, byśmy zrozumieli, po co przyszedł. Pogrzebał chwile przy telewizorze i oto staliśmy się szczęśliwymi odbiorcami setek kanałów, w tym kilku polskich. Mamy też jakieś arabskie erotyki. Ciekawe, czy cenzura działa tu tak sprawnie jak w Chinach. Przy okazji, chińskie CCTV też mamy. By wyrazić swoją wdzięczność i podziw dla Annasa dodam, że telewizję zorganizował nam błyskawicznie. Nie dalej jak wczoraj poprosiliśmy go o pomoc, a dziś sprawa została załatwiona. Prawda, byliśmy umówieni na wczoraj na godzinę trzecią a satelitarny spec przybył dopiero dziś, bez uprzedniej konsultacji terminu, ale jesteśmy przecież w Syrii. Z drugiej strony nasza klimatyzacja została naprawiona już ładnych kilka dni temu. Wróciła też ciepła woda. A wszystko to bez nękania Annasa telefonami. Może po prostu jesteśmy uprzedzeni? Może sami wykreowaliśmy sobie taki wizerunek tubylców i ich kraju? Nie, tu naprawdę tak jest. ‘Może’ i ‘jutro’ oraz sezonowe ‘po ramadanie’ to, pośród ludzi zajmujących się załatwianiem czegokolwiek, słowa najulubieńsze z ulubionych. Jest za to rzeczą pozytywną, że słowa te działają w obie strony i zdają się być powszechnie akceptowane, ba, lubiane. Poszedłem dziś do doktor Fadii z planami zajęć. Szczegółowymi na wrzesień i ogólnymi na poszczególne tygodnie (pomysł dość absurdalny, ale cóż…). Wyjaśniłem jej, że wczoraj (kiedy to upłynął termin oddawania ich), zapomniałem zajść do jej gabinetu. Okazało się, że osoby za plany odpowiedzialnej nie ma w szkole (z tego, co wiem, osobą odpowiedzialną za owe jest sama Fadia…) i mam je przynieść po wakacjach. Deadline? Zdecydowanie nietrafione w tutejszej kulturze słowo.

Początek religijnych wakacji, pierwszą pensję i, jakby tego było mało, urodziny Jareda, jednego z nauczycieli, który przyjechał niedawno, przez co nie zdążyłem go praktycznie pobieżnie nawet poznać, celebrowaliśmy dziś w nauczycielskim gronie, poszerzonym o krewnych i znajomych, w B.Tooti – kawiarni i restauracji z karaoke. Reguła niedostępności, która poucza, że produkt uważany za trudno dostępny odbierany jest jako bardziej atrakcyjny, ma swoje bezlitosne przełożenie na piwo. Piwo jest niedostępne, ergo atrakcyjne, zatem jest drogie. Zacna szklanica kosztuje 10 złotych. Jak na tutejsze warunki, to bardzo dużo. Można mieć za to trzy paczki Lucky Strików albo dwie Davidoffów. No ale w końcu świętowaliśmy. Liczni kelnerzy uwijali się więc wokół stołu z jedzeniem i napojami, nie zapominając oczywiście o doglądaniu shisha. Około jedenastej, zaczęliśmy bawić się w karaoke. Jako że grono chętnych do śpiewania było nad wyraz szerokie, nie wzięliśmy czynnego udziału w zabawie. Trochę szkoda, bo w repertuarze, ku naszemu zdziwieniu, były nawet piosenki Metalliki, Ozzy’ego, Mansona czy Nirvany. No cóż, może następnym razem dzielniej zawalczymy o mikrofon, przede wszystkim z arabską częścią naszego grona, która wykonywała piosenki może i dość żywe, ale raczej nudnawe, a przede wszystkim – dla nas – niezrozumiałe . Albo wreszcie nauczymy się arabskiego. Było już po północy, kiedy pożegnaliśmy się i wróciliśmy do domu. Mimo późnej pory Oliver, którego namówiliśmy z okazji planowanego wieczornego wyjścia na popołudniową drzemkę, był w świetnej formie. Idea karaoke na tyle do niego trafiła, że zaczął się poważnie zastanawiać gdzie mógłby nabyć odpowiedni program i zestaw piosenek do tej zabawy.

10 comments:

  1. cześć Michał tu Agnieszka Woźna, nie wiem czy mnie pamiętasz. Nasze mamy razem pracują a Ty uczyłes moją siostrę Ole angielskiego. przygotowuje sie do wyjazdu za granicę przeglądam, rejestruję się na milionach stron, jak na razie bez skutecznie. Czy podpowiedziałbyś mi strony z których korzystaliście z Renią? będę dozgonnie wdzięczna za pomoc. Pozdrawiam,
    mój mail - wozna.ag@gmail.com

    ReplyDelete
  2. A w tej sziszy to jaracie weed czy tyton? :->>>

    ReplyDelete
  3. Moi kochani...niestety nie udało mi się odtworzyć tego nagrania, Michał jak możesz to prześlij mi je na maila.Przy okazji, próbowałam przypomnieć sobie jakich środków używały moje ciocie w Iraku aby pozbyć się niemiłych gości z domu w postaci mrówek i karaluchów.Ostatecznie skonsultowałam się dla upewnienia w tej sprawie z moim Tatkiem:)(normalnie jest pod tym względem o wiele lepszą kopalnią wiedzy niż ja:)).Już spieszę się wyjaśnić co należy zrobić w takiej sytuacji:po pierwsze można skorzystać z nafty polewając wszystkie kąty wewnątrz i na zewnątrz domu(dobrze jest też polać kąty w toalecie) lub wybrać się do sklepu i kupić znany tam proszek o nazwie DDT(mówi się di di ti i wszyscy wiedzą o co chodzi)i też rozsypać go po kątach oczywiście z dala od miejsc z żywnością.Zastanawiam się jeszcze nad tym czy nie zetknęliście się jeszcze z odwiedzinami malutkich jaszczurek??Na nie też trzeba uważać.Wszelkie pożywienie które nie jest chowane w lodówce(np.mąka, cukier,ryż, makaron)najlepiej schować w szczelnie zamykane pojemniki.Jaszczurki chętnie się w takim pożywieniu goszczą i nim żywią,a w dodatku składają w nim jaja, więc radzę się zabezpieczyć...I są łatwe do zabicia,im mniejsze tym lepiej bo rozgniata się je poprostu uderzeniem buta.To jest na razie wszystko co mi przychodzi do głowy...PoZdrawiam:).

    ReplyDelete
  4. Do Agnieszki:

    Zaraz napisze maila.

    Do Ani:

    To taka mieszanka tytoniu i owocowej melassy. Wyglada to troche jak surowka z buraczkow albo inny przecier malinowy. Zaskoczylo mnie, kiedy juz zobaczylem jak to wyglada (shisha w kawiarni dostaje sie juz nabita z cybuchem zakrytym sreberkiem, wiec zwykle nie oglada sie zawartosci), ze jest to bardzo wilgotne, wrecz mokre, nie tak jak tyton fajkowy czy papierosowy.

    Do Sahar:

    Rany, jaszczurki! Nie, jeszcze nie widzielismy ich w domu. Jedzenie rzeczywiscie trzymamy szczelnie zamkniete. Dzieki za rady.

    ReplyDelete
  5. Anka, i nie, nie damy Ci zajarac shishy jak przyjedziesz z Rodzicami, bo dlugo palona to ekwiwalent 100 papierosow, a Ty jeszcze rosniesz :P

    Sahar, przerazilas mnie z tymi jaszczurkami!! DO karaluchow i rozgniatywania sie juz przyzwyczailam, ale do jaszczurek...brrr!!!

    ReplyDelete
  6. Drogi M.! Jeżeli chodzi o parzącą powierzchnię boiska, to czyż raczej nie zachęca do intensywniejszego biegania? Ale w ogóle to jak można pomyśleć o graniu boso! Brzmi bardzo niezdrowo, niehigienicznie i kontuzjogennie! :P

    Poproście pana Annasa, żeby przysłał kogoś od skonfigurowania połączenia z internetem!

    Laboga, dla mnie już starcia z biedronkami i różnymi osopodobnymi błonkoskrzydłymi były dostatecznie traumatyczne, syryjskie koszmary chyba by mnie zjadły... ^_^; Zabijania jaszczurek zupełnie sobie nie wyobrażam... Bezkręgowce są raczej bezmyślne, ale gady już sprawiają wrażenie zbyt inteligentnych aby je poddawać tak bezlitosnej eksterminacji...

    DDT jest owiane WYJĄTKOWO złą sławą jako środek toksyczny, rakotwórczy i szkodliwy dla środowiska! Wdychanie węglowodorowych (w tym z pewnością wielopierścieniowo-aromatyczncyh) oparów nafty do najzdrowszych też z pewnością nie należy (ponownie raktwórczość)!!! Nie ma bardziej... mechanicznych sposobów walki z plagami (lepy itp.)?

    ReplyDelete
  7. Niestety nie ma innych metod...a poza tym jeżeli chodzi o naftę, to rozlewana jest tak nieiwelka ilość, że raczej jej się na codzień nie odczuwa.Po drugie na chodzące plagi mrówek i karaluchów cięzko jest zastosować środki bardziej mechaniczne.Jeżeli chodzi o DDT to jest to tam najbardziej znany i skuiteczny środek z tego co mi wiadomo, ale oczywiście można spróbować zapytać się o jakiś środek o podobnym zastosowaniu ,chociaż wątpię czy będzie zdrowszy ,itd. - w takich krajach jak Syria czy Irak trudno aby skupiali się nad takimi kwestiami, brak na to środków i możliwości.

    ReplyDelete
  8. Na rzei, tfu tfu odpukac, dokuczaja nam tylko komary i czasem mrowki. Mam nadzieje, ze jak sie zrobi chlodniej, to wszystkie robactwo wyginie i bedzie spokoj.
    Do Internetu trzeba wypozyczyc taki psztyczek na usb, placi sie za ilisc KB zuzuytych, ale na razie kaucja za taki psztyczek w wysokosci ok.600 zl troche odstrasza...Pomyslimy o tym, jak nam beda placic na czas i w calosci, jak cos zaoszczedzimy.

    ReplyDelete
  9. >>>>>> R.

    Korzystać z Internetu w domu byłoby niewątpliwie wygodniej, ale swego rodzaju "czas odnaleziony" w, "oldschoolowych" jak się domyślam, kafejkach to jest dopiero podróż do przeszłości.

    ReplyDelete
  10. Tak, kawiarenki nie sa zle. Tyle ze, w przeciwienstwie do Chin, najlepsza odkryta przez nas jest dosc daleko. Piechota nie ma szans sie tam dostac. Poza tym nie jest specjalnie tania. Za to maja dobra kawe w dobrej cenie (1,5 zl). Na poczatku zamawialem dwie, te filizanki sa mikroskopijne. Pan z kawiarenki byl nieco zdziwiony, kiedy oznajmilem mu po raz pierwszy, ze obie sa dla mnie, a nie dla mnie i dla Renaty. Teraz po prostu przynosi mi podwojna kawe w wiekszej filizance. Podwojna moc!

    ReplyDelete