Friday, November 6, 2009

Państwo Laowai jadą do Halab, vol.22

Noc z piątku, 23 października na sobotę, 24 października 2009, pierwsza

Ubiegły tydzień był tygodniem nie tylko piłki nożnej, ale i szkolnych aferek, skandalików i wypadków (właściwie jednego wypadku). I przede wszystkim plotek i ploteczek, którymi owe obrosły tak szybko i obficie, jak pieczywo obrasta pleśnią w tutejszym, suchym – wydawałoby się – klimacie.

Mam nieodparte wrażenie, że administracja naszej szkoły popełniła dwa poważne błędy taktyczno – logistyczne, czym sama wykopała sobie grób, a przynajmniej utrudniła życie. Po pierwsze wybudowała barierę między sobą a nauczycielami i asystentami. Zamiast w naturalny sposób uczestniczyć w naszym życiu, na co się z początku zanosiło, Mazen, dr Fadia i ich satrapowie zamknęli się w swoich biurach i komunikują się z nami za pomocą meetingów i masowych listów. Na ostatnim meetingu dowiedzieliśmy się, że meetingów jest za mało. Nie wystarczy nam już Komitet ds. Języka Angielskiego, którego pierwszy meeting był nie dość zbiurokratyzowany (sprawozdanie z niego nie trafiło na biurka administratorów). Potrzebujemy jeszcze regularnych meetingów Komitetu ds. Przyrody. I regularnych meetingów nauczycieli danych grade’ów. I sprawozdań z nich. Mamy być drużyną… Rzecz w tym, że my już pracujemy w ten sposób. Mamy wystarczająco dużo czasu, by przedyskutować ze sobą wszelkie sprawy bieżące – każde z nas ma 4-5 lekcji dziennie a w szkole jest przez lekcji dziewięć. Trudno się dziwić, że nikogo nie cieszy perspektywa zostawania dłużej i pisania sprawozdań z tego, co ustaliliśmy. Tym bardziej, że – nie oszukujmy się – nasi zwierzchnicy mają niewielkie pojęcie o uczeniu. To co istotne, i tak zostanie powiedziane między nami, a oni dostaną bezwartościowy dokument będący jedynie dowodem na to, że spotkanie się odbyło.

Drugi błąd. Należało ułożyć nam plan tak, żebyśmy przyjeżdżali do szkoły, przeprowadzali lekcje i odjeżdżali. Wtedy i meetingi miałyby sens. Przy obecnym planie ludzie mają zbyt dużo czasu. A w związku z tym, że administracja podzieliła szkolną społeczność na ‘my’ i ‘oni’ ludzie, jak to ludzie, integrują się narzekając sobie razem. Ponoć kultura narzekania właściwa jest Polakom. Nie. Narzekanie to ponadnarodowy mechanizm kreujący i scalający grupę. Czasem, kiedy wchodzę do pokoju nauczycielskiego, mam wrażenie, że stał się on siedzibą związków zawodowych albo Koła Gospodyń i Gospodarzy Wiejskich ‘Plotka’. Albo redakcji serwisu pudelek.sy.
A o czym się rozprawia?

O Ciaranie i Natashy. Natasza jest nauczycielką drugiej klasy, niską i tęgą Rosjanka po pięćdziesiątce z akcentem zza wschodniej granicy (bardzo dalekim od uroczego sposobu mówienia Iriny Spalko). Jest apodyktyczna, głośna i narzucająca się. Nie nam, nadmienię - nasze nastawienie, które można by określić mianem LOL szybko wykreowało między nami relację wzajemnej pokojowej ignorancji). O Ciaranie, świeżo upieczonym absolwencie Cambridge biorącym udział w raczkującym syryjsko - brytyjskim programie praktyk nauczycielskich już wspominałem. Chyba dość nieszczęśliwie się złożyło, że został asystentem Rosjanki (szczycącej się Amerykańskim paszportem, jakby było czym…). Mimo sporego doświadczenia, ja czułbym się nieco onieśmielony mając jako pomocnika Brytyjczyka (pół-Pakistańczyka, ale mieszkającego od dziecka w Zjednoczonym Królestwie), którego angielski jest w naturalny sposób znacznie lepszy od mojego. Natasza nie okazała onieśmielenia, obrała miast tego taktykę ‘pokażę Ci, kto tu rządzi’. Od początku zasypywała Ciarana mnóstwem zadań związanych z przygotowaniem zajęć. Prawda, od tego oni są, od tego są oni, ale kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy na przerwie siedzącego nad stertą rysunków, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ktoś robi coś nie tak. Albo ona go przesadnie eksploatuje albo ja niedoeksploatowuję swoich asystentek. Rozmowy z innymi nauczycielami świadczą o tym, że Ciaran trafił wyjątkowo pechowo. A że do potulnych podwładnych nie należy, szybko zaczęło się robić gorąco. W końcu, ku uciesze plotkującej gawiedzi, nawrzeszczeli na siebie zdrowo. Poszło o długość linijki. Natalie (bo tak teraz, skoro już nie są kumplami, ma się do niej zwracać Ciaran) podała dzieciom trzy propozycje długości linijek, jakie mają nabyć. Kilka dni później zbeształa któregoś z uczniów za niewłaściwy wymiar, który, według Ciarana, został przez nią podany jako właściwy. I się zaczęło. Kropla w czarze goryczy, jak to mówią. Dobrze, że chociaż poczekali, aż dzieci wyjdą z klasy…

O Georgianne i Natashy. Obie panie uczą klasy drugie, odpowiednio – B i A. Pierwsza trzyma się przygotowanego na początku roku planu rocznego, druga – śpiewa piosenki i śmiało przerzuca stronice podręczników w dowolnym kierunku. Rodzice, fani wyścigów szczurów i entuzjaści porównywania swoich pociech do pociech innych rodziców wpadli w konsternację. Procentowe systemy zestawiania jakości dzieci przestały być kompatybilne. Bo jakże można sprawdzić, czy lepszy jest Ahmed czy Abdul, skoro są w różnych klasach i piszą testy z czego innego. Oczywiście, nadal można porównywać swoich zawodników w obrębie jednej klasy, ale to przecież nie to samo. To jak liga krajowa bez Ligi Mistrzów. Na biurko Mazena zaczęły więc trafiać protesty i zażalenia. To niechybnie stało się główną przyczyną zwołania meetingu, o którym wspomniałem wyżej. Operujące w obrębie grade 2 panie (i, na wszelki wypadek, wszyscy inni) mają się dogadać (może być z tym kłopot, bo nie pałają do siebie sympatią, chrześcijańska cierpliwość Georgianne wyczerpała się) i przywrócić syryjską normalność rozgrywek międzyklasowych. I napisać z tego sprawozdanie.

O Georgianne i Zeinie. Zeina jest asystentką Georgianne. Pewnego ciepłego i słonecznego kilka tygodni temu, Georgianne poprosiła Zeinę o przeliczenie punktów z testu, wpisanie ocen do dziennika czy inną nieskomplikowaną i nieczasochłonną błahostkę. Na co ta oświadczyła, że płacą jej tylko dwieście dolców miesięcznie i z tej okazji odmawia. Przez długi czas nasza Kalifornijka toczyła wewnętrzne i zewnętrzne walki o zagubioną duszę Syryjki. Próbowała się utwierdzić w przekonaniu, że asystentka jest w gruncie rzeczy miła i trzeba tylko jakoś wzniecić w niej entuzjazm i chęć wspólnej pracy. Prosiła o pomoc, zapraszała do zabawy. Było jednak coraz gorzej. Ostatnimi czasy Zeina nie wstaje nawet zza biurka i zamyślonymi błękitnymi oczami (wbrew pozorom cecha nie tak rzadka, jakby się mogło wydawać) obserwuje rozbiegane dzieci, spisując pomysły, które Georgianne samodzielnie stara się wprowadzić w życie podczas zajęć. Czasem mówi, że wychodzi na chwilę i nie wraca do końca lekcji. Któregoś razu nie wróciła w ogóle. Chrześcijańska cierpliwość Amerykanki wyczerpała się chyba, nie starała się nawet kryć ze swoją ulgą i radością, kiedy dowiedziała się, że Zeina była wtedy na rozmowie o pracę w innej szkole.

O wypadku Kelly i Natashy. Dwie nieustępliwe twardzielki uwielbiające zwracać na siebie uwagę najwidoczniej przynajmniej się tolerują, skoro zwykły jeździć razem do i ze szkoły. Chodzą też słuchy, że nikt inny nie chce podwozić Natushki. Nawet cicha, spokojna i zawsze miła Gillian nie wytrzymała. Tak sobie panie jechały przez okoliczną wioskę, kiedy ni stąd, ni zowąd wbił się w nie motocykl. Model standardowy, czyli z kierowcą i pasażerem (do rekordowego daleko), bez kasków oczywiście. Zaatakował frontalnie, pasażer przeleciał nad autem a kierowca rozsmarował się niegroźnie na masce i szybie. Pierwszemu nie wyszło lądowanie, drugi otrzepał się i ulotnił. Jeżdżenie bez tablicy rejestracyjnej i prawa jazdy to, śmiało mogę założyć, norma, ale w razie wypadku mogą z tego wyniknąć kłopoty. Ale od czego są krewni, znajomi i sąsiedzi. Dymiące pojazdy szybko otoczyło zbiegowisko lokalsów. Zaraz potem po motocyklu nie było śladu. Krąg gapiów zacieśnił się ponoć nieprzyjemnie. Zbierało się na lincz złych obcych rozjeżdżających ubogich pasterzy owiec na ich własnej ziemi. Na miejscu jednak pojawiła się policja. Miejscowi postanowili więc załatwić sprawę w sposób cywilizowany. Opowiedzieli więc stróżom prawa, jak to złośliwe zachodnie niewiasty potrąciły dziecko, staruszkę, miejscowego muezina i kilku pastuchów. I oczywiście gościa, który leżał za samochodem. Na szczęście dla nauczycielek, wszystko to wydarzyło się w Syrii i gawiedź nie pomyślała o ustaleniu wspólnej wersji wydarzeń. Nieszczęsny pasażer skończył w szpitalu a Kelly w areszcie. Wypuszczono ją po kilku godzinach i wniesieniu opłaty w wysokości 17000 scoobydoos, jak Jim określa wszelkie dziwaczne waluty bez obrazka amerykańskiego prezydenta. Z tego co najmniej kilka tysięcy na koszta leczenia poszkodowanego. On ubezpieczenia oczywiście nie miał, a ubezpieczalnia Kelly nie chce się chyba dorzucić. A zapłacić ktoś przecież musi. Zreperować samochód też będzie chyba musiała własnym sumptem. Jakoś mało użyteczne te tutejsze ubezpieczenia. Nie dziwota zatem, że Kelly chodzi ostatnio przybita i ogłasza, że urodziła się, by cierpieć.

Do mojego ‘Dziennika Starego Przyrodnika’ dodaję nowy wpis. Domena: eucariota, królestwo: zwierzęta, typ: stawonogi, podtyp: wije, gromada (tu już zgaduję): dwuparce, rodzina: krocionogowate, gatunek: niezidentyfikowany. Długość całkowita: 8 cm, szerokość tułowia: 3mm, rozpiętośc odnóży: 2,5 cm, ilość segmentów i odnóży: od cholery. Stwierdzono obecność dwóch osobników na firance w sypialni. Dodano opis do rozdziału ‘zwierzęta domowe’. Zwierzęta sfotografowano, po czym poddano eksterminacji przez zmiażdżenie obuwiem.

Brrr. Z karaluszkami jestem za pan brat, ale te dzisiejsze stwory były dość przerażające. Nie dość, że chyba jeszcze pradawniejsze niż owady, przez co bardziej tajemnicze i obce, to jeszcze wielkie. I dlaczego przez miliony lat, które spędziły pewnie na tej planecie (nie zdziwiłbym się właściwie, gdyby okazało się, że przyleciały z innej) nie nauczyły się chodzić w linii prostej? Zamiast tego wiją się nieelegancko przebierając niezliczonymi cienkimi podiami… Na pierwszy rzut oka trudno stwierdzić, gdzie mają przód, a gdzie tył. Jeszcze jedno mnie niepokoi. Jeden gość mógł do nas trafić przypadkowo, ale skoro przybyło dwóch na raz, w okolicy może być ich więcej...

Tak czy owak, lepsze chyba to, niż gigantyczna czarna szczypawka, którą widziałem przed naszym domem jakieś dwa tygodnie temu. Od tego czasu za każdym razem, kiedy wychodzę na papierosa, sprawdzam buty i dokładnie badam fotel ogrodowy, zanim w nim usiądę.

Aha – dobra nasza, skończył się chyba sezon na komary. Finlandii nie było, ale przez kilka tygodni dawały nam się mocno we znaki.

Kończę ten wstrętny temat podsumowaniem rozmowy z moimi uczniami na temat ich milusińskich. Zdecydowana większość czwartoklasistów ma w domu karaluchy, spora część mrówki. Niektórzy wspomnieli o myszach i jaszczurkach. Kto wie, może warto byłoby zatroszczyć się o te ostatnie. Pewnie z przyjemnością pozjadałyby całą resztę naszych carpet crawlersów.

3 comments:

  1. YEAH! Więcej postów w stylu "(High)School Drama" poproszę, ale w następnym odcinku ma być więcej mezaliansów, zaginionych bliźniąt i zadawnionych wendet. A na dodatek cliffhangery i dynamiczne dialogi! :D Choć mam nadzieję, że o główną rolę jednak trzeba się trochę postarać, i że jednak nie będzie Wam się chciało... (Jak zwykle poproszę o jakieś foty szacownego grona pedagogicznego w celach lepszej wizualizacji.)

    U nas zaczęliśmy cierpieć na zimę - było już biało, ale Twoje zoologiczne obserwacje przypomniały mi o jej wspaniałych zaletach, które może nie wynagradzają nieznośnie niskich temperatur i wszechogarniających ciemności, ale są bardzo przyjemną odmianą. Czy i Wy możecie spodziewać się jakiejś bardziej widocznej zmiany klimatycznej?

    Pomysł o zaopatrzeniu się w drapieżnika może wcale nie jest najgorszy? Może być nawet stałocieplne, jeśli takie wolicie (choć ja tam lubię gady...) - coś na kształt kota może? Lub jakiejś wydrofretki?

    ReplyDelete
  2. Fociaczki:

    1. Tygrysow wprawdzie tu nie mamy, ale gdyby byly, nie pogardzily by browarkiem... Tresc ocenzurowana (mam na mysli ostatnie slowo), ale na tyle nieudolnie, ze sami mozecie nauczyc sie czegos nowego o tych zwierzatkach...

    2. Kosciol w starej Al-Jdeida. Po bozemu, ale i po arabsku - interesujacy miks.

    3. Zwierzatko, o ktorym mowa w tej notce. Moze ktos pokusi sie o dokladniejsza identyfikacje?

    ReplyDelete
  3. Mysle, ze jesli chodzi o swiat plot i afer to by Ci sie tutaj bardzo spodobalo, drogi J ;) A z pogoda to tutaj roznie bywa, czasem jest pare deszczowych i bardzo zimnych dni pod rzad a potem pogoda wraca do normy, czyli do ok. plus 15 i slonce. Podobno niedlugo juz ma byc zimno na stale, niektorzy tubylcy ze szkoly juz sie poubierali w puchowki i szaliki, wszyscy sie zgodnie dziwia, jak my mozemy chodzic lekko ubrani. To im tlumaczymy, ze jestesmy z Polski a tam przeciez misie polarne na ulicach i wogle ;)

    ReplyDelete