Thursday, October 1, 2009

Państwo Laowai jadą do Halab, vol.14

Noc z czwartku, 24 września na piątek, 25 września 2009, dochodzi druga

Tym razem jeszcze się udało. Wczoraj wróciliśmy z Damaszku żywi i zdrowi na ciele i umyśle. Zaznawszy solidnej porcji lenistwa, zabieram się za relację z wyprawy.
Udało nam się, zgodnie z planem, obudzić o nieludzkiej, choć jednocześnie na swój sposób ekscytującej, czwartej dwadzieścia. Dało nam to czas na niespieszne zjedzenie jajecznicy na szynce (drobiowej oczywiście, na wieprzowinę jeszcze się w Aleppo nie natknąłem), stałej ostatnio pozycji w naszym śniadaniowym menu. Ku naszemu zaskoczeniu, a wygląda na to, że Syryjczycy mają w zwyczaju zaskakiwać nie tylko swą niepunktualnością, ale i okazjonalną punktualnością, umówiona wczoraj przez Tayma taksówka pojawiła się przed naszym domem dokładnie o piątej. Okazuje się, że oprócz taksówek łapanych na ulicy, istnieje również w Aleppo możliwość skorzystania z usług innej korporacji, działającej na zasadzie zamawiania telefonicznego. Wprawdzie koszt takiej opcji jest trzykrotnie wyższy niż standardowej, żółtej, rozpadającej się taryfy, ale w pewnych sytuacjach skorzystać z niej warto. Na dworzec jechaliśmy opustoszałymi ulicami – nie mielibyśmy praktycznie żadnych szans na złapanie zwykłej taksówki. Jakby taksówkowej punktualności było mało, pociąg również ruszył zgodnie z rozkładem, o piątej czterdzieści.

I znów po raz pierwszy podróżując koleją w kraju, możnaby rzec, należącym do trzeciego świata, zmuszony jestem zadać sobie pytanie: do którego świata należy Polska ze swoimi pożałowania godnymi kolejami państwowymi? Nie ukrywam, że właściwie jestem wielbicielem pociągów pośpiesznych, ze wszystkimi ich retro detalami, takimi jak popielniczki, lustra, rozkładane stoliczki, rozsuwane okna, tapicerki, toalety. Przejazd polskim pociągiem to podróż sama w sobie – powoli przemierzając kraj w rytmie jednostajnego terkotania, ma się czas na rozmowę z przyjaciółmi, posiłek, grę w karty, lekturę, drzemkę. I ta możliwość godnego zapalenia papierosa, czy to w przedziale czy na korytarzu. Nie to, co tłoczenie się w pozbawionej nawet siedzeń palarni w pociągu fińskim czy szwedzkim. A charakterystyczny, niezmienny od lat zapach przedziałów, którym przesiąkają ubrania, włosy... Po dwudziestu dwóch godzinach wysiada się wreszcie w Zagórzu, i czuje się, że jest się w Bieszczadach, czyli chyba gdzieś niewyobrażalnie daleko, skoro spędziło się w pociągu tyle czasu. Czuje się, że są wakacje. Jakiś czas temu jadąc pociągiem przyszło mi do głowy, że gdybym miał w domu kilka pokoi więcej, jeden z nich zaaranżowałbym na przedział wagonu kolejowego. Czy nie byłoby cudownie zaprosić przyjaciół na kawę i wypić ją przy papierosie we własnym kawałku pociągu pośpiesznego?

Cóż, powiedzmy sobie jednak szczerze, chyba nie o to chodzi. Jeśli dziwaków takich jak ja jest więcej, niech zostanie w rozkładzie kilka połączeń rodem z lat 70-tych czy 80-tych. Niech wożą czasem ludzi na koncerty czy inne imprezy. Niech intrygują spragnionych „czegoś innego” turystów. Ale od reszty polskiego taboru można chyba oczekiwać poziomu kolei syryjskich (poziomu kolei chińskich w Polsce jakoś nie jestem sobie w stanie w ogóle wyobrazić)? Trzeba naprawdę niewiele – czystości, sprawnych sprzętów i sprawnej obsługi. Standardowe, przynajmniej dla pierwszej klasy tutejszych kolei, napoje, słodycze, gazety i telewizja to dodatki miłe, ale nie konieczne dla udanej podróży. A może to i tak za wiele? Przy całej nowoczesności, a może po prostu normalności, syryjskich pociągów, zaskakują nieco liczne pajęczynowate ślady jakichś pocisków na szybach. Dzieci ciskające dla rozrywki kamieniami w pociągi? Napady Indian?

Pierwsze chwile w Damaszku były raczej rozczarowujące. Stacja kolejowa w centrum miasta od dłuższego czasu jest w remoncie, a w każdym razie z powodu planowanego remontu jest zamknięta. Przez dłuższy czas rozumiem przynajmniej rok – nasz wydany w 2008 (a opracowywany zapewne wcześniej) przewodnik informuje, że czasowo pociągi kończą bieg na stacji oddalonej od śródmieścia o około 5 kilometrów. Tak też jest i teraz. Musieliśmy się więc na własną rękę dostać do dzielnicy, w której zamierzaliśmy znaleźć niedrogi hotel. Pierwszy napotkany taksówkarz za zabranie nas zażądał 200 lir, czyli sumy, którą trzeba zapłacić za bilet z Aleppo do Damaszku… Na szczęście sympatyczny policjant stacjonujący na dworcu, który postanowił nam pomóc w zorganizowaniu transportu, nie obraził się, kiedy powiedzieliśmy, że nie ma mowy. Nie obraził się też, kiedy odrzuciliśmy ofertę numer dwa tego samego taksówkarza, opiewającą na kwotę 150 lir. Kolejny taksówkarz zgodził się na naszą propozycję – 100 lir. Pożegnaliśmy się ze stróżem prawa i po dziesięciu może minutach znaleźliśmy się na placu Al Merjeh. Rzuciliśmy okiem na mapę i ruszyliśmy wzdłuż jednej z ulic w poszukiwaniu miejsca na nocleg.

Sytuacja nie wyglądała dobrze. Wszędzie było tłoczno a ludzie z niewiadomych przyczyn zaczepiali nas znacznie częściej, niż w Aleppo. Pewnie to między innymi kwestia plecaka. Skoro widać, że dopiero co przyjechaliśmy, trzeba nas przecież powitać. Tyle że gościnny lud nie zdaje sobie najwidoczniej sprawy z względności owego witania. Każdy z gapiów krzyczy ‘hello’ raz, a my słyszymy je za sobą setki razy. Nie jest to dla nas właściwie nas nic nowego, ale mimo to trudno się w takich warunkach skupić na rozgryzaniu topografii nowego miasta i wypatrywaniu hoteli.
Najgorsze były dzieci, konkretnie gromady chłopców w wieku, mniej więcej, od dziewięciu do piętnastu lat. Idzie sobie taka banda kilku – kilkunastu głośnych typa środkiem chodnika, dzierżąc plastikowe pistolety różnego kalibru. Ci najbardziej wożący się mają największe shotguny na kulki, zaczesane do tyłu i nażelowane włosy i ostentacyjnie pala papierosy, któryś nawet miał cygaro. Zrównują się z nami i pożerają nas wzrokiem albo rzucają „Hello. Howareyou?”. To praktycznie wszystko, co oprócz „Iloveyou!” potrafią powiedzieć po angielsku, więc w rozmowy raczej nie ma się co wdawać. Tym bardziej, że cały czas głupawo się śmieją, więc nie wiadomo właściwie, czy chcą nawiązać kontakt czy po prostu stroją sobie z nas żarty. Patrząc na to z dystansu, sądzę, że jest w tym autentyczna chęć przywitania się i pozdrowienia nas, a śmiech maskuje jedynie ich zawstydzenie czy zażenowanie. Ale na żywo, kiedy obszerna północnoeuropejska strefa intymna jest zewsząd naruszana, dyskomfort jest mocno odczuwalny. Im dłużej trwa takie spotkanie czy też im więcej takich spotkań zdarza się w drodze, tym bardziej rośnie irytacja. I właściwie nie wiadomo, jak reagować. Uśmiechać się i rozmawiać na siłę nie ma co, bo nigdzie się nie dojdzie a jeszcze przekaże się jasną informację „miło, że tak nas witacie, traktujcie tak również następnych podróżnych”. Odpędzać ich tez nie wypada – w końcu w ich odczuciu nie przekraczają granicy nietykalności fizycznej, a to my przecież jesteśmy gośćmi w ich kraju. Dawajmy przykład umiejętności dostosowania się i twardo oczekujmy takiej samej wrażliwości kulturowej od naszych gości. Ja przyjmuję zasadę: jeśli czyjeś „hello” brzmi szczerze, uśmiecham się i kiwam głową, nawet jeśli wcześniej witało mnie kilkadziesiąt czy więcej innych osób, jeśli brzmi szyderczo – ignoruję.

W końcu, dość szczęśliwie, znaleźliśmy niewielką uliczkę, na której, wedle przewodnika, miały znajdować się dwa niewielkie sympatyczne hoteliki. Nagle, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, zrobiło się cicho i spokojnie. W pierwszym hotelu powiedziano nam, że wszystkie pokoje są zajęte. W drugim, Al Rabi, mieliśmy więcej szczęścia. Poproszono nas tylko, byśmy zaczekali do południa, aż wymeldują się wczorajsi goście. Zrzuciliśmy wreszcie plecaki i rozsiedliśmy się wygodnie na obszernym, tonącym w zieleni dziedzińcu.

2 comments:

  1. Ah! Cóż za cliffhanger! Mam nadzieję, że nie będziemy musieli czekać zbyt długo na dalszy ciąg!

    Macie może jakieś zdjęcia z wnętrza pociągu? Miło by było zobaczyć jak wyglądają te wysokie standardy, do których powinniśmy aspirować. Zdjęcie na peronie nieco szokuje brakiem widocznych okien i wiążącą się z tym pancerną puszkowatością.

    Miło zobaczyć jakieś większe obszary zieleni, ale tym razem to okolica jakiejś rzeczki. Jak przeciętnie wyglądały krajobrazy podczas podróży?

    Papierosy są niefajne!

    ReplyDelete
  2. Nawet nie zwrocilem uwagi na to, ze na zdjeciu nie ma okien. Czysty przypadek, okna byly, chyba w dosc standardowej liczbie i rozmiarze. Ze sladami po kamieniach na szybach.

    Papierosy sa fajne!

    ReplyDelete