Wednesday, March 3, 2010

Państwo Laowai jadą do Halab, vol. 43

Noc ze środy, 24 lutego na czwartek, 25 lutego 2010, dziesiąta

Jeszcze tylko dwie godziny do urodzin Proroka. Za dwie godziny będzie można rzec, że dokładnie 1440 lat temu – biorąc pod uwagę dziwaczność kalendarza lunarnego i wiarygodność relacji z tak zamierzchłych czasów – w Yathrib (dzisiejsza Medyna) na świat przyszedł mały Mohammad (czyli ‘godzien chwały’), syn Abdullaha i Aminy. Jeśli natomiast wierzyć moim uczniom, tego samego dnia dokładnie 1378 lat temu Allah zabrał go do siebie. Tak czy inaczej, dzień jutrzejszy jest, co się rozumie samo przez się, dniem wolnym od zajęć szkolnych. Hamdelle – po arabsku ‘Bogu dzięki’ – że prorok nie urodził się dzień później. Długi weekend szlag by trafił.

Siedem lat temu natomiast – i trzy dni – na świat przyszedł nasz syn. Pamiętam jak dziś. Przywitaliśmy się, przeliczyliśmy skalę Apgar, upewniliśmy się, że liczba kończyn mieści się w normie, po czym, po krótkiej pogawędce, powiedzieliśmy sobie do zobaczenia . Ale mi rodzicielska antropomorfizacja noworodka wyszła... Pamiętam też, że zdołałem jeszcze zdążyć na wieczorną Masakrę Filmową w stoczni i wykręcony koncert Bisclaveret.

Siedem lat… Zabawnie było rankiem dwudziestego pierwszego lutego 2010 ściągać z łóżka półtorametrowego bez mała i trzydziestokilowego bez mała młodzieńca i patrzeć, jak półprzytomnie dmucha w świeczki na torcie i rozpakowuje prezent...

Po lekcjach wybraliśmy się na obiad do wybranej przez Olivera restauracji Prego. Niezwykle przyjemne miejsce, bardzo wytworne i luksusowe, jak na tutejsze warunki. Właściwie nawet nazbyt luksusowe, powiedziałbym. Telewizory plazmowe i playstation w toalecie to jednak lekka przesada... Ale jedzenie jest wyśmienite: zupa cebulowa ze szczodrą ilością sera i grzanką podana w okrągłym chlebie, dobrze zapieczone delikatne lasagne z warzyw, orzeźwiające koktaile z dobrze spienionego mleka i miodu… I te własnego wyrobu dodatki – sos pomidorowy, chili i majonez – podane w maleńkich słoiczkach z logo restauracji… Rewelacja. Logo wyhaftowane jest również na ślicznych ręczniczkach. Za każdym razem musze się powstrzymywać, by nie zabrać jednego na pamiątkę. Gdybym tak był polskim europosłem – nie miałbym takich moralnych dylematów…

Napełniwszy żołądki, przeszliśmy przez ulicę i wstąpiliśmy do centrum handlowego New Mall, by windą zjechać do piwnic, w których mieści się salon gier ‘Sparky’. Ostatni raz bawiliśmy w tego rodzaju miejscu jeszcze w Chinach. Tutejsze machiny do gier nie gorsze są niż te w Kantonie, a tłum nieporównywalnie mniejszy, żaden właściwie. Spokojnie naładowaliśmy kartę magnetyczną odpowiednia ilością lir, po czym niespiesznie rzuciliśmy się do automatów. Po każdej grze ustrojstwa owe wypluwają odpowiednią do powodzenia rozgrywki ilość bilecików, które później wymienić można na nagrody. Zawsze już chyba będzie mi się to kojarzyło z jednym z odcinków Laboratorium Dextera, w którym chłopiec geniusz i jego siostra prowadzą ze sobą zacięty jak zwykle pojedynek, tym razem na liczbę cennych kartoników. Z tym tez odcinkiem kultowej kreskówki wiąże się może to, że najwięcej frajdy sprawiały nam gry, w których należało trzaskać gąbczastym młotkiem po głowach wyłażące z dziur myszy, krety (wersja komputerowa) czy też krokodyle. A może to po prostu zwykłe ludzkie zamiłowanie do przemocy? Widząc w każdym razie, jak Oliver samodzielnie męczy się z myszami i kretami, postanowiłem pomóc mu w ostatniej potyczce z krokodylami, sentymentalnej niejako. Dwa lata temu starliśmy się z nimi bowiem w Chinach, dostały wtedy nieźle po łbach. Za punkt honoru postawiliśmy więc sobie dobry wynik. Wtedy jednak, musze nadmienić, graliśmy w trójkę – uderzało się je dłońmi – a dziś przy automacie znaleźliśmy jeden ledwie młotek. Cóż było począć, przyniosłem drugi ze stanowiska z myszami i zabraliśmy się do masakrowania gadów. Pan z obsługi dziwnie na nas ponoć patrzył, ale nie śmiał na szczęście przerwać bitwy. Efekt: pięć bilecików, chyba tutejsze maksimum. Nie gorzej bawiliśmy się rzucając piłkami w mieszkańców nawiedzonego domu. Dosłownie sekundy – może dwóch – zabrakło nam, by strącić wszystkich. Na koniec zagraliśmy jeszcze w swojskie piłkarzyki. Zupełnie takie, jak w Polsce, tylko bez popielniczek i uchwytów na szklanicę piwa…

Po powrocie do domu przyszła pora na z dawna oczekiwany seans ‘Niesamowitego Dworu’, jednego z filmów o przygodach Pana Samochodzika. Zakupioną na allegro płytę długo przechowywaliśmy z myślą o okazji tak specjalnej, jak ta. Przygotowawszy chipsy i inne smakołyki, zasiedliśmy przed ekranem laptopa, by w sposób wyjątkowy podsumować wyjątkowy dzień .

Jezu Święty. Dawno nie oglądałem filmu tak niewyobrażalnie fatalnego. Samochód Tomasza – sławny wehikuł z silnikiem ferrari 410 superamerica wymyślony przez Nienackiego – wzbogacono o kolorową parasolkę, latarnie z XIX-wiecznego powozu konnego i dziwaczny komin, który spełniał rolę ‘dopalacza’, buchając płomieniami. Żeby było nowocześniej, dorobiono mu też komputer pokładowy marki Atari . To nie żart. Z GPSem. To też nie żart, nazwa systemu nawigacji satelitarnej oczywiście nie padła w nakręconym w 1986 roku filmie, ale wizjonersko przedstawiono w nim działanie owego. Z Waldemara Batury, książkowego złodzieja dżentelmena, zrobiono podejrzanego brodacza w czarnym skórzanym płaszczu, czarnym skórzanym kapeluszu i w czarnych okularach, który, razem ze swoimi podobnie odzianymi kompanami rodem z ZZ Top, rozrzuca gwoździe na drodze (z worka z napisem ‘gwoździe’), żeby zatrzymać dzielnego Pana Samochodzika…

Kiedy wydaje się już, że poziom biedy filmu sięga dna Rowu Mariańskiego, do akcji wkracza Natalia Kukulska, lat mniej więcej sześć, w białych rajstopkach i wielkich okularach i zaczyna śpiewać piosenki napisane przez swojego ojca… Groza!

Jedynym chyba jasnym punktem filmu, może prócz Tomasza, jest postać dozorcy dworku, Janiaka. Janiak wygląda jak Klaus Kinski w ‘Nosferatu Wampir’, tylko bardziej go powykręcało. Przemyka się więc po skąpanym w świetle księżyca parku kryjąc się za drzewami, w razie potrzeby wskakuje do pobliskiego grobowca. Sowa huczy złowrogo. Miodzio. Ale i temu wątkowi dało się, jak się okazuje, łeb ukręcić. W ostatniej scenie, przy wtórze potwornej piosenki, Pan Samochodzik i dyrektor Marczak uwożą biedaka do instytutu neurochirurgii w Warszawie (po raz kolejny zapewniam – to nie żart). Pomocą w pokrzyżowaniu planów Baturze zasłużył sobie na leczenie…

Za najgorszego reżysera w historii filmu niektórzy uważają Eda Wooda, autora obrazów takich jak Bride of the Monster, The Night the Banshee Cried, Plan 9 from Outer Space (perełka z 1959), Shotgun Wedding, Orgy of the Dead, Necromania, Sex Education Correspondence School... Nota bene, Eda Wooda całkiem kunsztownie zagrał Johny Depp w filmie Tim Burtona. Ale żeby zaraz laur dla najgorszego reżysera? Nie znacie Janusza Kidawy, ignoranci!

Trzy dni wolnego. O dzień za dużo, żeby przeleniuchować koniec tygodnia. Pora, by po raz pierwszy w życiu, na starość, zobaczyć Morze Śródziemne. Plecaki spakowane, ubrania przygotowane, budzik nastawiony. Wstajemy za kwadrans piąta. Jeśli uda nam się złapać ekspres o szóstej lub standardowy pociąg o szóstej czterdzieści pięć, śniadanie zjemy już w Latakii. W trójkę. Owszem, udało mi się przekonać do wyjazdu żonę. Oby więc, wyjątkowo sobie tego życzę, było mniej hardkorowo, niż w Palmirze.

Hotel w każdym razie, na dobry początek, już zabukowaliśmy. Al Safwan, którego właściciel Mohammad, jak podaje przewodnik i wszelkie źródła internetowe, do których dotarłem, jest fanem Tintina. Czytałem na razie jeden zaledwie tom przygód owego ekscentrycznego podróżnika, ‘Prisoners of the Sun’, w posiadaniu którego jest nasza skromna szkolna biblioteka. Wydaje się, że fan komiksu Hergé’a nie może być złym człowiekiem. Na razie dał się nam poznać jako potężne medium. Dwa dni temu wysłaliśmy do niego maila z prośbą o podanie ceny pokoju. Podpisaliśmy się jako ‘Michael and Renata, currently from Aleppo’. Mohammad odpowiedział, że przyjaciołom z Polski może zaproponować specjalną cenę, 700 lir. Mniejsza o cenę, skąd wiedział, że z Polski? Mógł nas zguglować, ale nie jest chyba standardową praktyką tego rodzaju sprawdzanie potencjalnych gości. Chociaż kto to wie. Tajemnicza sprawa… Nasz Hamoude (zdrobnienie od Mohammad, a żeby było weselej, również od Mahmud i Ahmad) napisał jeszcze, że będzie nas oczekiwał razem z Maćkiem, naszym krajanem, który na miesiąc zatrzymał się w jego przybytku. Podróż więc od samego początku zapowiada się intrygująco…

Dochodzi północ. Pora na mnie. Wypada choć nieco się wyspać. Starym zwyczajem Amerykańskich prezydentów wsiadających na pokład Air Force One, odwracam się i serdecznie macham na pożegnanie. Nigdy nie wiadomo, czy nie po raz ostatni.

4 comments:

  1. Ach, ten lokal z Playstation śni mi się po nocach. Błagam, jeżeli zdecydujesz się na czyn godny największego potępienia moralnego i kradzież ręcznika z wiadomego lokalu, to proszę, weź jeden dla mnie, odwdzięczę się nie wiem jak, ale pamiętam je do dziś, jak żywe.
    Co do Latakii...słyszałem, że nie jest źle, niemniej lokalna pasja do czystości i segregacji śmieci potrafi trochę przeszkodzić w odpoczynku. Mnie niestety nie było dane, wierzę, że znajdziecie kawałek plaży, gdzie nie będzie syfu po pachy. Jeszcze do Wooda: One Million AC/DC to naprawdę trzy razy gorsze niż osławiony Plan 9. Pornos z ambicjami. Poważnie. Nie oglądaj nigdy. A z tego co czytam, to Pan Samochodzik ma przynajmniej pewien potencjał komediowy ;)

    ReplyDelete
  2. Michał, obejrzyjcie "Pana Samochodzika i templariuszy" w wersji "szarej", jak mawiają moi synowie (nie wierząc, że takie filmy w ogóle powstawały - sądzili, że to awaria sprzetu!). A w roli Pana Tomasza... - Hans Kloss! Usciski, Aga G.

    ReplyDelete
  3. Ogladalismy juz - nie raz. Motyw muzyczny wciaz czasem chodzi mi po glowie... Stad tez, jako ze film byl jak njbardziej do rzeczy, po 'Niesamowitym Dworze' spodziewalismy sie znacznie wiecej. I pomyslec, ze 'Templariuszy' nakrecono pietnascie lat przed ta porazka... Moze i jest to film 'szary', ale klimatu mu nie brak ;)

    Moze Kidawa zachlysnal sie po prostu przesadnie peerelowska techniczna fascynacja rodem z Pana Kleksa? To sie przejechal. Bo ow moze i jest interesujacy, ale - dla mnie - z pewnoscia nie wytrzymuje proby czasu.

    A przeciez nawet w latach 80-tych dalo sie zrobic film z klimatem. Chocby genialne 'Medium' Koprowicza z 1985. Moznaby rzucic tu jeszcze przyklad 'Wilczycy' Piestraka z 1983, ktora osobiscie lubie, ale moze nieco nazbyt ocieka kiczem... Tak czy inaczej, nic nie tlumaczy kompletnego braku wyczucia i smaku rezysera 'Niesamowitego Dworu'.

    ReplyDelete
  4. Hejka! Jak mogles sobie isc na koncert kiedy urodzil sie Oliwer? Skomentuje to jednym slowem po prostu - LOL.

    ReplyDelete