Friday, January 29, 2010

Państwo Laowai jadą do Halab, vol. 38

Noc z piątku, 22 stycznia na sobotę, 23 stycznia 2010, około jedenastej

Dzisiejszego wieczora toast za Wasze zdrowie wznoszę szklanicą syryjskiego wina mszalnego, w żadnym jednak razie nie boskiego. Jedynie żywa, ciemnoczerwona barwa trunku budzić może uznanie. Przytłaczający bukiet jest znacznie mniej zachęcający, a ciężki smak, bardzo słodki i zdecydowanie zbyt mocny, odbiera wszelką ochotę na kolejny łyk. Zakładam, że Jezus, kiedy czynił w okolicy swoje weselne czary-mary, osiągnął lepszy efekt.

W hektycznym nieco czasie, który nastąpił po bożonarodzeniowym sezonie ogórkowym, zagubiły się gdzieś dwie warte wspomnienia sprawy jeszcze sprzed świąt. Niniejszym pośpiesznie nadrabiam zaległości.

Po pierwsze, szkolna seks-afera. Z pierwszymi newsami przybiegła do mnie tak zwana Mała Fadia (w odróżnieniu od Doktory Fadii, feministyczny arabski mianownik: Doktora Fadia), supervisorka klas młodszych. Jeden z moich uczniów, Bashir, wrócił do domu w stanie dziwnej ekscytacji. Zaniepokojonym rodzicom udało się ustalić, że oczy jego ujrzały coś, czego nie dane im było oglądać nigdy wcześniej. Więcej powiedzieć nie chciał, ale troskliwi rodziciele domyślili się wszystkiego. Do szkoły zakradł się Szatan i pociesze ich podsunął pornografię. Wszczęto śledztwo. Podejrzanymi byli koledzy z klasy, którzy na swoich telefonach czy innych i-podach przemycić mogli do szkoły zdjęcia z wakacji w Sodomie i Gomorze. Ale wykpili się spryciarze. Samowtór z moją Tamar zapewniłem im alibi – przynoszenie do szkoły powyższych cudów techniki jest nielegalne, gdybyśmy je zauważyli – a zauważylibyśmy, biorąc pod uwagę konspiracyjne talenta naszych podopiecznych – zostałyby zarekwirowane. Może zatem biblioteka? Lucyfer wszak to Niosący Światło, powszechnie wiadomo, jak chętnie gnieździ się w takich miejscach i korzysta z książek, by dotrzeć do niczego się niespodziewających niewiniątek. Tajemnicą poliszynela jest, że w stalowej szafie pod oknem bibliotekarka Angela – cóż za zwodnicze i przewrotne imię – trzyma kilkanaście tomów Encyclopædia Brittanica. Kiedy w szkole pojawia się jakaś zewnętrzna komisja, szafa jest zamykana i Angela, jeśli ją zapytać, z miną aniołka oświadcza, że zgubiła klucz. Na co dzień jednak każdy może sięgnąć po dowolny tom i przeczytać wszystko na dowolny temat, najciekawszych przykładów przez skromność nie wymienię. Obejrzeć bezwstydne zdjęcia i dostać rumieńców oczywiście też. Ale i ten trop okazał się być niewłaściwym. Dzięki zeznaniom świadków zajścia, ustalono ostatecznie, że najprawdopodobniej zawinił Spajderman. Konkretnie rysunek na okładce, płyty bodajże, na którym Człowiek Pająk pojawia się w towarzystwie jakowejś dziewki wszetecznej w obcisły top i kusą spódniczkę odzianej.

Po wtóre, demonstracja. Dwudziestego pierwszego grudnia, zdaje mi się, wracaliśmy ze szkoły naszym autobusikiem. Wzdłuż drogi, w nieregularnych odstępach, zainstalowały się kilkunastoosobowe, niekiedy liczniejsze, grupy rozentuzjazmowanych miejscowych. Krzyczeli coś, wymachiwali transparentami i powiewali flagami – syryjskimi i palestyńskimi chyba. Nie wyglądało na to, żeby przeciwko czemuś protestowali. Nastrój wydawał się być pogodnym. Jakby witali mile widzianych przyjezdnych. Skąd? Może z Turcji, wszak stali przy drodze stamtąd do Aleppo prowadzącej. I istotnie niemało wypakowanych po brzegi autobusów nią ciągnęło. Jacyś uchodźcy z Iraku lub, nieco naokoło, z okupowanej Palstyny? Niestety, w związku z wyjazdem do Polski nie zdążyłem dowiedzieć się, o co właściwie chodziło. Z kronikarskiej jednak odpowiedziaści napomykam o tym. A nuż działo się coś istotnego.

Przy okazji kwestii palestyńskiej, oglądaliśmy dziś na BBBC World reportaż na temat Jerozolimy i przesiedleń, jakie Żydzi serwują w jej obrębie Palestyńczykom. Jak prosto i trafnie zauważył Czesław, dziwny jest ten świat. Naród wybrany, generalizując oczywiście, wciąż w pamięci wszytskomający holocaust, robi drugiemu, co jemu niemiłe. Jakże żałosny jest gatunek ludzki…

Dygresja od dygresji, choć pozostajemy w temacie gatunku. Od tygodnia z okładem wszystkie wiodące stacje telewizyjne, których kanały informacyjne odbieramy, nieprzerwanie donoszą o trzęsieniu ziemi na Haiti. Wielki dramat. Czyli wspaniała okazja, żeby zastępy dzielnych reporterów o zbolałych obliczach mogły się wypromować filmując się z gnijącymi ciałami, albo przynajmniej przedstawicielami gnijącego społeczeństwa. Kolejne – jeszcze większe – zastępy spieszą z wysyłką leków, ubrań, jedzenia i czego tylko jeszcze chętnie się pozbędą w imię poczucia, jacy to z nich dobrzy ludzie. W całym tym cyrku, wybaczcie mizantropię, walki o ludzkie życie, nikt nie przyzna, że może zagalopowaliśmy się trochę w naszej ekspansji. Na świecie żyje obecnie mniej więcej dziesięć procent wszystkich ludzi, którzy przewinęli się przez historię naszego gatunku. Powtórzę, jeden na dziesięciu homo sapiens, włączając w statystyki wszystkich ubijających mamuty łowców, starożytnych Egipcjan i średniowiecznych rycerzy, żyje sobie na przełomie XX i XXI wieku. I dziwi go niezmiernie, że Matka Natura ma go serdecznie dość...

Radosny, choć zawsze pełen niepewności, piętnasty dzień miesiąca przypadł w styczniu na piątek. Po miejscowemu - Al Jamer, czyli dzień meczetowy. I wolny od pracy. Wybrałem się więc odpowiednio wcześniej do księgowej, bushry, by spytać, kiedy możemy oczekiwać przypływu dolców w naszej kiesie. Najsensowniej byłoby w czwartek – najbliższy piątkowi dzień pracujący. Ale nie, zakutana w chustę, i tak naprawdę Bogu ducha winna, niewiasta oświadczyła, że lepiej spodziewania swoje zaplanować na niedzielę. Niech więc będzie i niedziela. Wszystkie wprawdzie swoje oszczędności z sierpnia, września, października i listopada zostawiliśmy na millenijnym koncie w Polsce, ale do niedzieli jakoś dociągniemy.

Niedziela. Pukam do wrót bushry – zamknięte. A to ci niespodzianka. Uderzam do Mazena – dowiaduję się, że bushra zaniemogła. Peszek. Drugi miesiąc z rzędu. Pod nieobecność Gregory’ego Housa, skonsultowałem się z doktorem Jimbazzah. Po rozpisaniu markerami wszystkich objawów (biegunka, wymioty, podwyższone ciśnienie, drżenie rąk, napady paniki, mutyzm) na białej tablicy i niezbyt burzliwej dyskusji, rozwiązaliśmy zagadkę. Diagnozzah: bushra zapadła na paydayitis, syndrom dnia wypłaty. Mazen wyjaśnia, że ‘no problem’, pieniądze będą jutro. Może dla ciebie ‘no problem’, cwaniaczku, ale my zostaliśmy z niezbyt imponującym tysiącem lir w obu portfelach razem wziętych. Biorąc pod uwagę, że zwykle wydajemy 500 lir na osobę dziennie, funduszy wystarczy nam do… szybka kalkulacja… jutra rano. Czyli jeśli jutro nie pojawisz się w szkole – a to by ci była niespodzianka – będziemy zdani na łaskę naszych współpracowników dobrej woli. ‘Okay, tomorrow morning, no problem’. Jakoś się nam wierzyć nie chciało, albo i nawet chciało, ale nie mogło. Obcięliśmy więc niedzielny budżet o połowę, czym zapewniliśmy sobie podobnie limitowaną pulę wydatków na czarną godzinę, która nastąpić miała nazajutrz. Przy okazji posprzeczaliśmy się na zakupach o zasadność zakupu foliowych torebek śniadaniowych za pięć zeta. Mała próbka tego, jak kończą ludzie nazbyt skoncentrowani na pieniądzach. Szczęśliwie bushra z marchwi wstała i wypłaciła nam należne Frankliny. Tradycji opóźnień niewielkich (pięć wypłat, cztery dni zwłoki), ale wielce irytujących, stało się zadość.

Okropne to wino, ledwie je zmęczyłem. Oczekiwałem przypływu kreatywności, a tu nieskażony przez nadnaturalne czynniki wpływ procentów. Lipa. Pijackie literówki poprawię później. Żegnam się.

P.S. Podczas uzupełniania i redagowania tekstu naliczyłem ledwie cztery literówki potencjalnie powyższego pochodzenia. Żeby nie było, że mi się dekadencko wątek zapodział w połowie butelki.

6 comments:

  1. Fotki:

    1. Bozonarodzeniowym dekoracjom dziekujemy. Czekamy na walentynkowe.

    2. R. i O. w dezajnerskich handmade czapkach prosto z pracowni Georgianne.

    ReplyDelete
  2. Co do zdjęcia nr 1. - jak to dziękujemy, jeszcze pod choinką masa kolorowych podarków, każdy może znaleźć coś dla siebie!

    Wspominając o Spidermanie zapomniałeś chyba zaobserwować, że jest on zwykle odziany w dość ściśle przylegający (możliwie elastanowy?) strój pozwalający na dość dokładne studiowanie anatomii "słusznie" rozwiniętego mężczyzny. ;P

    ReplyDelete
  3. Ja tak czytam, czytam ... I mysle "Ale jaja, maja tam House'a!" A potem sie zorientowalam o co chodzi hahahahahaha.
    To w sumie zabawne, ze nie mieliscie kaski.

    ReplyDelete
  4. No fakt, zapomnialem o stroju Pajakmana. Ale ty zapomniales, ze w Syrii chlopcy nie patrza na chlopcow w ten sposob ;)

    Bardzo zabawne, siostro. Ha ha, boki zrywac... 'BZ' - w jezyku komunikatorow internetowych :/

    ReplyDelete
  5. No ubaw po pachy! Ale ... Co to zaczy "BZ"? Moze nie jestem az tak mlodziezowa jak mogloby sie to wydawac! :-D

    ReplyDelete
  6. Nie wzialem tego przeciez z niczego, tylko ze zdania obok. A wiec 'BZ' moze znaczyc 'bardzo zabawne' albo 'boki zrywac'. Do wyboru do koloru.

    Ale to dobrze, ze nie znalas tego skrotu. Znaczy, ze nie jest zajety. To teraz juz jest :P

    ReplyDelete