Friday, January 22, 2010

Państwo Laowai jadą do Halab, vol. 37

Noc z czwartku, 21 stycznia na piątek, 22 stycznia 2010, pierwsza

Au, boli. Es tut mir weh, rzekłbym z niemiecka, z wysiłkiem podnosząc do ust papierosa i osiągając tym samym piękną dwuznaczność. Bo i ręka daje się we znaki, i palenie do najzdrowszych ponoć nie należy. Przerzuciłem się, nadmienię przy okazji, na Gauloises Blondes. Syryjskie Lucky Strajki naprawdę źle mi robiły – kogo obdarowałem świąteczną paczką, ten mnie niechybnie zrozumie . A skoro już przy używkach jesteśmy, nie wiem, czy będę jeszcze kiedykolwiek w stanie w pełni cieszyć się kawą przyrządzoną inaczej niż po arabsku. Dopiłem ostatnio jakieś nescafe Renaty. Rozwodnione siuśki ze śmietanką w proszku i cukrem. Nie żebym sprawdzał, jak smakują rozwodnione siuśki ze śmietanką w proszku i cukrem, ale założę się, że mniej więcej tak. Teraz, rozleniwionym i obolałym będąc, dopijam to, co było pod drżącą ręką – kawę mrożoną z puszki marki Luna. Brzmi dumnie, smakuje żałośnie. Cukru wprawdzie producent nie poskąpił, kofeiny – owszem. Jeśliby, jedyny-prawdziwy-europejski Boże uchowaj, jakieś państwo arabskie weszło kiedyś do EU, powinno z miejsca dostać unijny patent na używanie nazwy ‘kawa’ w odniesieniu do tej bezbożnie mocnej, w tygielku gotowanej. Każda bowiem inna ma się do kawy arabskiej jak woda do wódki.

Ale odeszliśmy od tematu. Ciekawym, czy mały cliff-hanger i spowolnienie akcji zdołały rozbudzić zainteresowanie zblazowanych czytelników. Co też się stało autorowi? Czy aby z tego wyjdzie? Dowiemy się już w następnym odcinku…

Ciekawie by było, ale przykrótko, zachowam więc ten trick na przyszłość. A stało się to, że powziąłem postanowienie noworoczne. Tak, tak, takie postanowienia to sprawa bardzo niebezpieczna. Szczególnie, jeśli komuś do głowy strzeli zapisać się na siłownię. Ale słowo się rzekło. Po długich poszukiwaniach – do sformułowania postanowienia przygotowywałem się bowiem już w zeszłym roku – udało nam się trafić do Spa Academy położonej ledwie dziesięć minut marszu od naszego domu. Miesięczny abonament w wysokości dwóch i pół tysiąca lir za dwanaście wejściówek do niskich, jak na tutejsze standardy, nie należy, ale – z drugiej strony – 12 złotych za pokrzepienie ciała i ducha jest kwotą do zaakceptowania. Na niebraniu taksówki do centrum, gdzie siłownie są tańsze, oszczędzam przy tym tak pieniądze, jak i czas, a w pobliskim centrum handlowym mogę zrobić zakupy i podwyższyć sobie nadwątlony poziom cukry we krwi niezłymi lodami.

Przy okazji lodów, nie mogę sobie odmówić wtrącenia tu małej dygresji. Wstąpiliśmy razu pewnego do cukierni. Renata zamówiła sobie jakowegoś wafla w czekoladzie, mój natomiast łakomy wzrok padł na szklanicę dzierżoną przez jednego z klientów. Zawartość przypominała smakowity milkshake z bitą śmietaną. Zapytałem więc grzecznie, jak się to cudo nazywa. Otrzymawszy odpowiedź po arabsku, zaniosłem ją ostrożnie – tak, by nie uronić ani literki – a pospiesznie do sprzedawcy. Powtórzyłem jak umiałem najlepiej. Zrozumiał. I jął nakładać mi do szklanki lody. Zmieścił chyba z osiem gałek. Istotnie, wyglądało to jak milkshake z bitą śmietaną, niemniej smakowało jak osiem gałek lodów kokosowych. No i miałem się z pyszna. Trzeba się uczyć języka, a nie powtarzać bezmyślnie, ot co.

Niewielka odległość Spa Academy od domu i wizja trzech samotnych wieczorów w tygodniu zmotywowała Renatę do przyłączenia się do zabawy. Tak sobie dedukuję, że niejaki wpływ mogła tu również wywrzeć postać zarządczyni przybytku. Kobieta lat około trzydziestu pięciu, sprawując nad nim pieczę, nie zasypia najwidoczniej gruszek w popiele. Sylwetkę, której się dorobiła, podkreśla bezwstydnie obcisłymi spodniami i wysokimi kozaczkami na szpilkach. Eksponująca zupełnie nagie ramię bluzka świadczy o zupełnym braku bogobojności jej nosicielki, w jakiegokolwiek przyzwoitego boga by nie wierzyła. No i te włosy. Że nie chowa ich pod chustą, można jeszcze zrozumieć (patrz notka nr 35), ale farbować je na różowo? Nie żeby bez pudła trafiało to w mój gust. Wiadomo jednak, co taka niewiasta – w takim miejscu jak to i w takim kręgu kulturowym jak ten – sobą reprezentuje. Tak, wyuzdanie i zamiłowanie do rozpusty, raczej – nie inaczej. Moja żona więc, ku mojej radości – a tak, owszem – postanowiła mieć mnie na oku. Szczęśliwie udało nam się uzyskać zgodę na bezpłatne przyprowadzanie ze sobą Olivera. Ustaliliśmy jeszcze, kiedy Spa Academy otwiera swoje podwoje dla klienteli obojga płci (codziennie są też godziny ‘women only’, nie ma za to – skandal i dyskryminacja w biały dzień – godzin ‘men only’) i wzięliśmy się za rozwijanie swoich współczynników.

Każda nasza wizyta w siłowni zaczyna się od przyłożenia kciuka do czytnika linii papilarnych i aktywowania swojego konta. Luksusowo i wielkomiejsko, nie ma co. Moje nazywa się ‘meshel thomas’. Skąd nazwa – nie mam pojęcia. Pani spisywała dane z dowodu osobistego, gdzie wpisane mam co innego. Nic to, bierzemy kluczyki do szafek, przebieramy się i bierzemy za siebie.

Przechadzając się po raz pierwszy po licznych wypełnionych po brzegi sprzętem pomieszczeniach, czułem się nieco zagubiony. Rozpoznałem kilka urządzeń, które znałem ze swojej przygody z postkomunistyczną siłownią na AWFie, ale dziwacznego działania większości mogłem się tylko domyślać. Nie zraziłem się jednak. Wszystko z czasem, metodą prób i błędów, rozszyfruję – myślałem. ‘Z czasem’ nadeszło jakieś pięć minut później, razem z naszym napakowanym trenerem, który za punkt honoru postawił sobie chyba zrobienie ze mnie Pudziana w miesiąc. Jeszcze tego samego dnia na własnym ciele przekonałem się, do czego służy większość machin, które bez wątpienia zachwyciłyby markiza de Sade. A każda kolejna wizyta to więcej powtórzeń w ramach serii, więcej serii i nowe ustrojstwa.

Program treningowy Renaty skoncentrowany jest w większym stopniu na rozwijaniu gibkości i kształtowaniu sylwetki. Moja żona skacze więc, wygina śmiało ciało i dostaje rozkosznych wypieków. I Oliver nie próżnuje, choć obawiałem się z początku, że w ciągu dwóch godzin, które zwykle tu spędzamy, może się nieco nudzić. Okazuje się jednak, że jest wystarczająco duży, żeby biegać na bieżni, jeździć na rowerku, stepować w steperze i wykonywać całkiem szeroki zakres ćwiczeń siłowych. Jakby tego było mało, nasz trener zapałał do naszego syna sympatią od pierwszego wejrzenia i postanowił w związku z tym zrobić z niego boksera. Nawet, kiedy ruch jest duży – choć zwykle jesteśmy prawie sami – znajduje czas, żeby przećwiczyć z nim pozycję walki i proste ciosy.

Po doprowadzeniu klientów do stanu przedzawałowego i krańcowego wyczerpania, Spa Academy oferuje im saunę i jacuzzi. Zastanawialiśmy się, z której z tych opcji warto byłoby skorzystać. Po radę poszliśmy do młodej, energicznej i zawsze uśmiechniętej Azjatki, która w SA dba o świeże ręczniki, czyste szklanki do wody i ogólny porządek. Zanim wyłożę, czegośmy się dowiedzieli – krótka anegdotka.

Rzecz działa się parę lat temu w gdańskim barze mlecznym Kmar, nieopodal Instytutu Psychologii. Stałem przy ladzie i dumałem nad tym, jaką by zupą sobie dogodzić. Nurtowała mnie kwestia różnicy między żurkiem i zalewajką. Postanowiłem zwrócić się z prośbą o pomoc do ekspertki – pani bufetowej, czy też raczej: pani barowej (wybaczcie, ale nieodparcie przychodzi mi tu na myśl przewrotna i dwuznaczna nazwa popularnego dania: ‘pasztet barowy’). Proszę mnie oświecić – zapytałem mniej więcej w te słowy – czym właściwie różni się żurek od zalewajki? ‘Żurku nie ma.’ – padła sucha, ale jakże buddyjsko oświecona, genialna w swojej wyczerpującej zwięzłości odpowiedź...

No więc jacuzzi nie działa. Może następnym razem, inshallah.

7 comments:

  1. Fotka - Wasz korespondent przy pracy.

    ReplyDelete
  2. Mam tylko nadzieję, że będziemy mieli jeszcze o czym ze sobą rozmawiać kiedy wrócicie z żywymi reklamami przemysłu ciepłowniczego na brzuchach... :P

    Dostaliście też jakieś zalecenia dietetyczne? Podobno jest to równie ważna składowa sukcesu, jestem ciekaw czy tam też, i czy warunki sklepowe na to by pozwalały?

    Ech, szkoda tylko trochę, że Oliwer będzie mógł opowiadać po powrocie, że w Syrii nauczył się jak bić ludzi. :(

    Żurek zatem jest w pewnym sensie bardzo podobny do dżemu, tak? (Chyba już o tym rozmawialiśmy...?)

    ReplyDelete
  3. jacuzzi nie dziala lol2

    Nie myslalam w sumie, ze zapiszesz sie na ta silownie! Ale propsy, propsy! Mam nadzieje, ze nie poznam Cie kiedy przyjade ;- >

    ReplyDelete
  4. E, bez przesady z tymi zaleceniami dietetycznymi. Chcemy po prostu byc w formie. W moim wieku, mlodziencze, opcja 'naturalnie szcupla sylwetka' staje sie coraz mniej osiagalna. Pozostaje opcja 'obwisla' lub opcja 'silowniana'. I oczywiscie opcja 'heroina', ale to ponoc troche niezdrowe.

    Poza tym po to wlasnie meczymy sie trzy razy w tygodniu, zeby nic sobie nie robic z zalecen dietetycznych ;)

    ReplyDelete
  5. Haha, niezła wymówka, ale spoko, masz 25 latek, żeby wymyślić coś nowego co będziesz mówił za 25 latek. :P

    A co do zaleceń dietetycznych to, przynajmniej w teorii, dopóki celem jest po prostu pozbycie się tkanki tłuszczowej to ok, ale jeśli w planach jest zabudowanie pozostałego miejsca mięśniami (co by było korzystne, elastyczność skóry i te sprawy), to trzeba się chyba nieco bardziej przyłożyć. :P

    Niestety, biochemia człowieka jest na tyle niedoskonała, że podarowała nam tzw. aminokwasy egzogenne, czyli coś, czego zbudowanie przekracza zdolności organizmu z dostępnych atomków, trzeba więc spożywać dużo pełnowartościowych związków peptydowych, żeby móc budować dużo aktyny i miozyny, żeby mieć piękne poprzeczne prążki. :D

    Ale oczywiście to takie tam plany pewnie bardziej dalekosiężne i pewnie niekoniecznie przystające do rzeczywistości, a ja i tak cały czas Was dopinguję potrząsając swoimi metaforycznymi pomponami w rytm piosenki "The Dope Show". :)

    ReplyDelete
  6. Widze, ze Ty sie podejrzanie znasz na rzeczy. Pewnie ukradkiem sam robisz pomki i inne brzuszki, a nam wmawiasz, ze Twoja sylwetka to taki mlodzienczy urok...

    Wlasciwie czuje sie przekonany. Moj mozg bywalca silowni jeszcze cos kojarzy o aktynie i miozynie i calych tych prazkach (poza tym mialem dzis z tego sprawdzian z czwarta klasa, wiec nawet po angielsku orientuje sie w sprawie, na poziomie czawrtej klasy oczywiscie). W rzeczy samej, powinienem chyba napychac sie bialkiem.

    Pojde sie teraz zadumac nad tym, czy na pewno tego chce...

    ReplyDelete
  7. Aaaa, przyszła mi do głowy straszna sprawa, co będzie, jeśli rozciągną Ci się tatsy? Ale na szczęście szybko się opamiętałem, przypomniawszy sobie, że dość amorficznym niewysłowionym potwornościom dodatkowe deformacje chyba nie zaszkodzą, nie? :D

    ReplyDelete