Tuesday, January 12, 2010

Państwo Laowai jadą do Halab, vol. 35

Noc z piątku, 19 grudnia na sobotę, 20 grudnia 2009, dwadzieścia po pierwszej

Jestem z siebie dumny. Coraz lepiej wychodzi mi czytanie po arabsku. Nie żebym był dumny z samego faktu rozwinięcia tej umiejętności po czterech prawie miesiącach pobytu w Syrii. Nie, przeciwnie, to napełnia mnie uczuciem zakłopotania, wstydu. Bo opanowanie tych dwudziestu ośmiu literek w kilkudziesięciu wariantach zająć powinno tak naprawdę jedno popołudnie. Tyle że dotychczas jakoś się za to nie zabrałem. Owszem, Tamar rozpisała dla mnie znaki, ale na naszych lekcjach skupiamy się zdecydowanie na języku mówionym. Więc bukra, bukra, powtarzałem.

Uświadomiwszy sobie w końcu, że za miesiąc z okładem minie połowa naszej syryjskiej przygody, wziąłem się w garść. Przygotowałem jednostronicowy klucz, swego rodzaju kamień z Rozetty. W zeszłym tygodniu otworzyliśmy z Oliverem podręcznik i zaczęliśmy rozszyfrowywać pojedyncze słowa. Bawiliśmy się może z pół godziny, a już spora część liter utkwiła mi w pamięci. Dziś znów dekodowaliśmy trochę. Kiedy wieczorem, leżąc w łóżku, wertowaliśmy z Renatą przewodnik, zauważyłem ze zdumieniem, że w gruncie rzeczy jestem w stanie przedukać znaczną większość pojawiających się tam słów. Niesamowite. Nagle otworzył się przede mną zupełnie nowy świat, niezrozumiały jeszcze, ale sprawiający wrażenie możliwego do pojęcia. Dziwaczne czarne robaczki to słowa, które niosą ze sobą jakieś znaczenie. Kiedy, przedszkolakiem będąc, opanowałem umiejętność czytania liter łacińskich, byłem chyba zbyt młody, by to docenić. Albo po prostu nie pamiętam tej euforii zrozumienia, którą teraz, na starość, cieszę się jak dziecko.

Pisząc przedwczoraj o naszych przygodach związanych z opóźnieniem pensji, tak się rozemocjonowałem, że zapomniałem o innym wartym wspomnienia temacie tego tygodnia. Mam na myśli serię wykładów, które w naszej szkole wygłosił Mego Nerses, jak głosił plakat – psycholog kliniczny z uniwersytetu w Ottawie i kandydat na doktora tejże, tak mi bliskiej, dziedziny wiedzy. Wykłady odbywały się w sali, która podczas Halloween zamieniona została na Nawiedzony Dom, podczas nieanglojęzycznych lekcji danych klas. Ale, jako że wszyscy byli serdecznie zaproszeni, zrezygnowałem ze swojego wolnego czasu i przyłączyłem się do moich czwartaków schodzących w podziemia.

Najpierw było o środowisku. Że trzeba je szanować, nie wolno śmiecić etc. Całkiem sensownie. Dowiedziałem się przy tym, słuchając wypowiedzi uczniów, że syryjskie dzieci w gruncie rzeczy znają ekologiczne slogany i potrafią odróżnić przyrodnicze dobro od zła. Dotychczas miałem na ten temat inny pogląd. Kiedy, dyżurując na boisku podczas przerw, pytam podopiecznych, czemu do diabła wyrzucają swoje cholerne śmieci za płot, kiedy obok znajduje się kosz, wyglądają na szczerze zaskoczonych złożonym filozoficznym problemem, którym się z nimi dzielę.

Dalej Mego zaczął mówić o chorobach związanych z zanieczyszczeniami. Astma, rak. Spoko. Autyzm. Kobieta w ciąży wącha śmieci, dziecku uszkadza się mózg i rodzi się autystyczne. Wreszcie ktoś jasno wyłożył sprawę. Nie jakieś kontrowersje, spory, teorie. Trzeba było studiować w Kanadzie, a nie w Polsce. Tylko wtedy musiałbym poszukać innego tematu na doktorat, bo zagadkę sensu życia i śmierci też pewnie dawno tam już rozwiązano.

Następnie było o psich kupkach. Dzieci były szczerze zdziwione faktem, że gdzieś za oceanem ludzie zbierają odchody swoich pupili do woreczków. Psychole. Przyjęły dziwaczną informację do wiadomości łatwiej, kiedy Mego powiedział, że nie mają wyjścia, bo za psiokupne zanieczyszczanie środowiska płaci się pięć tysięcy dolarów kanadyjskich kary. Jakiś spryciarz jednak postanowił podrążyć temat – ‘a co jeśli nikt nie zauważy wykroczenia?’. Rozsądne pytanie, biorąc pod uwagę fakt, że drugie co do wielkości państwo świata, ze swoimi trzydziestoma czterema milionami mieszkańców, nie jest specjalnie zatłoczone, nawet w części południowej. Odpowiedź wykładowcy : ‘wszędzie są kamery’. W tym właśnie chyba momencie, wybity niejako z rytmu, Mego zaczął się pogrążać. Powinien był chyba przejść do następnego zagadnienia bez wdeptywania w kupę, w której, jak wyjaśnił, jest wirus (!) E. coli, który, jeśli go wetrzeć w oko, niechybnie doprowadza do śmierci… Podobnie jak palenie, następny temat, które może spowodować ‘any kind of cancer’. Już czuję, jak mi się robi rak macicy od tych tutejszych Lucky Strików. Wydawało mi się, jakbym nie słuchał przyrodnika, nie mówiąc o psychologu, ale jakiegoś świadka Jehowy. Ucinając dyskusję, Mego Nerses podzielił się z dziećmi swoim filmikiem o śmieciach, dwutlenku węgla i zarzynanych foczkach. Fajnie, ale podłożenie pod zdjęcia muzyki z ‘Piratów z Karaibów’ było grubym nietaktem. Wiem, jesteśmy w Syrii, a koleś jest Syryjczykiem (i chyba krewniakiem kogoś z administracji, stąd kontrakt na występy), ale w Kanadzie, która planuje ponoć przyznać mu PhD, istnieje chyba jakaś ustawa o prawach autorskich? W drugiej części wykładu, tym razem na temat problemów młodzieży, prowadzący nie igrał już z przemądrzałymi dziećmi z tendencjami do zadawania kłopotliwych pytań.

Czas litościwie dobiegał końca i szło szybko. Z ciekawostek nowoczesnej psychologii rodem z uniwersytetu w Ottawie wyłapałem tylko fakt, że nie ma znaczenia, czy jest się ładnym, czy brzydkim. Pewnie. Skąd więc tytułowe problemy młodzieży, skoro nie ma też przecież znaczenia, czy jest się czarnym, czy białym, bogatym, czy biednym? Chyba, że nie ma również znaczenia, czy jest się naukowcem, czy głąbem.

A, żeby to było jasne. Zdaję sobie sprawę, że czepiam się niemiłosiernie po troszę z zawiści. Ja uczę angielskiego i rozwijam się wolniej niż ślamazarnie, a kolega po fachu robi doktorat… Nie zmienia to jednak faktu, że gadał bzdury.

A teraz, jako że lepiej późno niż wcale, na specjalne życzenie mojego drogiego przyjaciela Jędrzeja, będzie o modzie.

By w sposób możliwie pełny i klarowny omówić zagadnienie, należy chyba przede wszystkim wyodrębnić czynniki, które decydują w Syrii o sposobie ubierania się. Kluczową w tym kontekście rolę odgrywa płeć, co nie jest chyba w żadnym razie zaskakujące. Syrii nie dotknęło jeszcze zepsucie trawiące świat zachodni, nawet ślepiec snadnie odróżni tu mężczyznę od kobiety. Z pięćdziesięciu kroków. We mgle. Niezwykle istotnym czynnikiem jest wiek. Pozwolę sobie przyjąć tu uproszczony podział społeczeństwa na dzieci, młodzież, dorosłych i starców. Ostatnia kategoria nie brzmi specjalnie politycznie poprawnie, język płata nam figla. Może lepiej byłoby ‘ludzi starszych’? Ale właściwie starszych od kogo? Od wszystkich. Więc może ‘najstarszych’? Też jakoś nieprzekonywująco. Zostawmy starców – i tak każdy, komu zaktywizuje się lęk przed śmiercią, szybciutko włączy sobie mechanizmy obronne i zaliczy się do bezpiecznej grupy dorosłych. Dalej weźmiemy pod uwagę religię i stopień religijności. Ostatnim czynnikiem będzie status społeczny związany w Syrii niezwykle mocno z zamożnością i miejscem zamieszkania.

Analizę rozpoczniemy, łamiąc tradycje i konwenanse europejskie, od mężczyzn.

Mali chłopcy ubierają się generalnie – czy też są ubierani – w co popadnie. Przez wieki słynne z przyprawiających o zawrót głowy różnorodnością i jakością tkanin kraje arabskie zalała, jak resztę świata, chińska tandeta. Jest więc kolorowo, nadrukowo i bezgustnie. Religia i religijność mają tu znaczenie marginalne, dostrzegalny jest natomiast wpływ statusu społecznego. Chłopcy z miast, szczególnie z zamożniejszych dzielnic, noszą ubrania czystsze i mniej zniszczone. Fryzury mają zadbane, choć – potężny wpływ jasno określonych wymogów płci – niezbyt wyszukane. Niekiedy używają perfum (albo raczej mama ich nimi polewa). A, ostatni krzyk mody – buty convertable, które w dwie sekundy można zamienić w wrotki i szpanersko śmigać po korytarzu. Prawdę mówiąc, gdyby były tańsze i większe, sam bym je sobie sprawił…

Młodzież płci męskiej, wchodząc w okres poszukiwania swojej tożsamości, jak również zainteresowania dziewczętami (wszak homoseksualizmu w Syrii przecież nie ma), staje się bardziej świadoma swojego wyglądu i jego znaczenia. W tym wieku wypada być modnym, co – ponieważ moda młodzieżowa opatrzona być musi etykietką ‘nowość’ – niesie za sobą konieczność zerwania z tradycjami stylu arabskiego i skierowania zainteresowań na modę świata zachodniego. Przynajmniej na jej wydanie prasowo – telewizyjne, z którym młodzież w jakimś stopniu obcuje. Jest więc znowu kolorowo i nadrukowo, choć trzeba przyznać, że kolory i elementy ubioru powoli zaczynają do siebie pasować. Fryzury zaczynają być nieco bujniejsze a najpopularniejszym stylem jest artystyczny nieład. Albo po prostu nieład. W każdym razie: wygodnie, niepracochłonnie i z nutką buntu. Religia w tym wieku niespecjalnie się liczy. Bądźmy szczerzy, nie liczy się wcale. Na rozmyślania o zbawieniu (i raju pełnym hurys) przyjdzie jeszcze czas, teraz liczy się teraz – skromność ubioru w obliczu mnóstwa potencjalnych partnerek jest bardzo niewłaściwa ewolucyjnie. Bardzo właściwa jest natomiast pozycja społeczna. Mieczem ewolucji, jak celnie zauważył Marek Szumacher, jest selekcja. Jakże okrutna, a jednocześnie – w Syrii – uczciwa i przejrzysta. Liczą się pieniądze. Gdybyście, czytelnicy płci męskiej, mieli wybierać swoje następne wcielenie z zastrzeżeniem, że będziecie Arabem (nie zazdroszczę swoją drogą), i mieli do wyboru bycie przystojnym, mądrym, silnym lub bogatym – nie zastanawiajcie się ani chwili. A jeśli prócz pieniędzy uda Wam się wynegocjować talent do piłki nożnej, zostaniecie wybrani do szkolnej drużyny i będziecie się wozić po korytarzach w brudnym i przepoconym trykocie tejże (grać nie musicie), świat legnie u Waszych stóp.

Gdy cichnie hormonalna burza, mężczyzna osiąga jakąś tożsamość, daje się wtłoczyć w taką czy inną pracę, a liczba żon osiąga satysfakcjonująca (lub nie, w każdym razie prawdopodobnie ostateczną) wartość, niknie gdzieś barwa i wyrazistość stylu. Zaczyna się zdominowany przez status społeczny, religię i religijność wiek konwenansów. Bogatym wolno więcej, niż przeciętnym zjadaczom falafela, od biednych nie oczekuje się dbałości o elegancję. Pewne trendy dają się jednak uchwycić we wszystkich grupach.

Mężczyźni zamożni gustują w modzie zachodniej, w klasycznym jej wydaniu. Noszą garnitury i koszule, zwykle z krawatem, raczej bez kamizelki. Cenią sobie kosztowne dodatki – sygnety, galanterię skórzaną, markowe zegarki. Jeśli idzie o marki, najwięcej uznania wzbudzają europejskie firmy z tradycjami. Tyczy się to także samochodów. Tu największy prestiż maja chyba auta niemieckie – Mercedes, BMW i Audi. Na topie są, prócz wiecznie modnych wozów sportowych, potężne pojazdy terenowe i duże samochody o wysokim zawieszeniu. Na business lunch można od biedy przyjechać autem francuskim czy japońskim, ewentualnie koreańskim, ale w żadnym razie nie chińskim.

Przeciętnie zarabiający pozwalają sobie często, o ile praca nie narzuca im jakiegoś uniformu, na styl półformalny, niekiedy nieco młodzieżowy. Chętnie wdziewają dżinsy, które łączą ze skórzanymi półbutami i cienkimi sweterkami, ostatnio w szeroko rozrzucone cętki. Do tego, w syryjski zimowy czas, wygodna kurtka lub krótki płaszczyk, wąski szalik i duża torba. Wyrastając z młodzieńczo buntowniczego chaosu na głowie, mężczyzna wchodzi często w wiek żelów i pomad, które utrzymują w ładzie zaczesane do tyłu włosy. Zadbana musi być również twarz, wygolona gładko, z dopuszczalnymi – choć zdecydowanie wychodzącymi z mody – szerokimi wąsami.

Dochodząc w naszej krótkiej analizie do grupy ludzi ubogich, po raz pierwszy poświęcić musimy więcej uwagi tradycji i religijności. Mężczyźni muzułmanie z grupy tej ewidentnie częściej niż z grup pozostałych noszą długie suknie – dżalabije, zwykle beżowe lub khaki. Wygodne to, jak sądzę, odzienie wymaga już tylko sandałów i gładkiego lub haftowanego muzułmańskiego toczka. Należy dodać, że w mniejszych miejscowościach i w wioskach ubierają się w ten sposób również ludzie bogatsi. Odrzucając tę, całkiem estetyczną w gruncie rzeczy, prostotę, spora część niezamożnych Syryjczyków ubiera się w stylu zachodnim rodem ze wschodu, czyli z Chin. Klasyczne spodnie z zagubionym gdzieś w mrokach ich długich dziejów kantem, poszarzałe wymięte białe koszule, zabłocone półbuty, często noszone bez skarpet. Z niejasnych dla mnie przyczyn, może z uwagi na trwałość i pewną dostępną masom luksusowość, biedni mężczyźni upodobaniem darzą czarne skórzane kurtki. W tej grupie tak broda, jak i wąsy są jak najmilej widziane. Świetnie się komponują z charakterystyczną, biało-czerwoną syryjską (a także jordańską) kuffiyą, u nas znaną jako arafatka.

Sposób ubierania się starców nie odbiega znacząco od omówionego wyżej stylu grupy dorosłych mężczyzn, z tym że, bez względu na miejsce zamieszkania, najchętniej wybierają oni ubrania wymienione w akapicie wyżej. Pewne nietrudne do przewidzenia znaczenie ma tu zamożność – im większa, tym stroje lepszej jakości i w lepszym stanie. Chrześcijanie, nie nosząc oczywiście dżalabiji, skłaniają się raczej ku tradycyjnym spodniom i marynarkom, noszonym najczęściej z koszulami i swetrami. Jeśli decydują się na nakrycie głowy, nie jest to kuffiya, lecz europejski kapelusz.

Z modą dziewczęcą jest z grubsza tak, jak z chłopięcą. Choć jeśli mama ma nieco gustu, a tata jest gotów za niego płacić, kobieta ma w tym wieku – i tylko w tym wieku – wolną od religijnych i tradycyjnych nakazów i zakazów możliwość doświadczania wszystkiego, co uznanym lub domorosłym projektantom przyjdzie do głowy. Może z wyjątkiem eksperymentów fryzjerskich. Włosy kobiety – nawet, jeśli jest dziewczynką – muszą być długie i bastah.

Z uwagi na niewielkie różnice międzygrupowe, świat syryjskiej mody kobiecej w wydaniu młodzieżowym i dorosłym postanowiłem omówić łącznie. Kluczem do owego świata jest religia. Przyjrzyjmy się zatem bliżej dwóm lokalnie najważniejszym – islamowi i chrześcijaństwu. Stopni i sposobów muzułmańskiego zakrywania się jest zbyt wiele, by wszystkie omówić (załączam użyteczny zestaw rysunków autorstwa Puppeteer, który znalazłem gdzieś w sieci). Pozwolę więc sobie arbitralnie wyznaczyć cztery najbardziej charakterystyczne w oczach giaura grupy.

Po pierwsze: całkowite wyzwolenie. Czyli bezwstydne nieokrywanie nawet włosów. Mam wrażenie, że warto byłoby w tym miejscu pokusić się o próbę określenia procentowego udziału tej grupy wśród wszystkich syryjskich muzułmanek. Niełatwe to zadanie, ale nawet orientacyjne liczby powinny dać pewne wyobrażenie na temat omawianego zagadnienia. Myślę, że w największych miastach, szczególnie w ich centrach, z włosami na wierzchu paraduje około 40 procent muzułmanek. W wioskach i małych miasteczkach liczba ta jest bliska zeru. Podobną zasadę zaobserwować można rozważając nieokrywanie się w kontekście statusu spolecznego i zamożności. Im status kobiety wyższy, tym bardziej prawdopodobne, że nie nosi hidżabu. Dość powiedzieć, że Asma Al Assad, pierwsza dama Syrii, do tej wlaśnie grupy należy.

Po drugie: minimalizm. Czyli zakrywanie jedynie włosów i szyi. To chyba najliczniejsza grupa tak w miastach, jak i na wsi. Kobiety do niej należące od mniej więcej trzynastego roku życia dokładnie obwiązują mózgoczaszkę i szyęj białym pasem elastycznego materiału, po czym na wierzch zakładają mniej lub bardziej gustowną chustę. Najszykowniej prezentują się chyba urzekające fakturą spodnie chusty koronkowe i hidżaby barwne, lekko błyszczące, wykonane zwykle z syntetycznego jedwabiu. Wydaje się, że ten styl noszenia hidżabu wynika z pewnego szczątkowego szacunku do tradycji prezentowanego przez niewiastę lub jej rodzinę. Skromność na okryciu głowy właściwie się kończy, pozostawiając resztę garderoby w dużej mierze otwartą na nowinki świata zachodniego. Niedopuszczalne są jedynie krótkie – odsłaniające kostki – spódnice i bluzki w zbyt dużym stopniu eksponujące nagą skórę biustu, brzucha lub ramion. Regulacje te, które tyczą się również w grupy muzułmanek nieokrywających włosów, nietrudno obejść, zakładając na przykład odważną bluzkę na body z długim rękawem. Z wspomnianą skromnością kłócą się też niejako kilogramy niekoniecznie gustownej biżuterii, którymi z entuzjazmem obwieszają się żony tych, których na to stać.

Po trzecie: chusta i płaszcz. Chusta. Dostępne kolory – czarne, brązowawe, szarobure. Płaszcz – niebylejaki, bo szczelnie zapięty i sięgający kostek. Dostępne kolory – czarne, brązowawe, szarobure. W opinii Waszego skromnego narratora, ta grupa właśnie osiąga sukces całkowitego zamaskowania atrakcyjności fizycznej. Prawdę mówiąc, psychicznej też.

Po czwarte: całkowite zaciemnienie. Czyli wersja iście hardkorowa. Żar leje się z nieba, a panie paradują w czarnym płaszczu i czarnych trzewikach. Przed zbereźnymi spojrzeniami obcych mężczyzn chronią je czarne rękawiczki oraz chusta. Czarna. I zakrywający całą twarz kwef, nieprzejrzysta woalka. Czarny, ma się rozumieć. Wisienką na torcie w słoneczny dzień są nałożone na kwef okulary słoneczne. Sami zgadnijcie jakiego koloru. Efekt murowany. Żaden zboczony turysta raczej nie zapyta tak odzianej niewiasty o drogę (a wiadomo, co takie pytanie oznacza, jeśli zadają je lubieżne usta mężczyzny). A jak ów naoglądał się jeszcze za dużo filmów w stylu Ringa, pewnie pospiesznie przejdzie na drugą stronę ulicy.

I jak tu się w tym kontekście nie zachwycać przedstawicielkami mniejszości chrześcijańskiej? Szczególnie liczne Ormianki o gładkich i błyszczących czarnych włosach i dużych ciemnych oczach olśniewają egzotyczną estetyką, którą umiejętnie podkreślają odpowiednim strojem. Im również nie wypada odsłaniać nagich nóg, efekt ekspozycji proporcjonalnych kształtów osiągają jednak wdziewając legginsy, wysokie buty i spięte pasem swetry sięgające ud nieco poniżej bioder. Mniejszości chrześcijańskiej właśnie należy według mnie przypisać ogólne rozluźnienie zasad zakrywania się. O ileż łatwiej młodej muzułmance zrzucić chustę lub nigdy jej nie włożyć, kiedy wokół tyle jest kobiet, które bez zażenowania i poczucia winy prezentują swoją atrakcyjność.

O ile mężowie wciąż są zainteresowani inwestowaniem w swoje leciwe żony, mogą one próbować nadążyć za trendami kultywowanymi przez powyższe grupy. Im jednak kobieta starsza, tym bardziej prawdopodobnym jest, że wychowana została w kulturze zakrywania wszystkiego, co warte uwagi. A czym skorupka za młodu nasiąknie… Cóż, raz wdzianych okryć na stare lata raczej się tu nie zdejmuje. Niemetaforycznie kulisty kształt (po urodzeniu ósemki dzieci i latach siedzenia w domu i zajmowania się mężem to raczej norma) odziany od góry do dołu w czerń jest z pewnością fascynującym elementem krajobrazu. Jakkolwiek jednak nieelegancko i niepoprawnie by to nie brzmiało, zatraciwszy z wiekiem resztki atrakcyjności, stare Syryjki są dla świata mody stracone.

No comments:

Post a Comment