Korzystanie z portalu jest opcional. Można sobie przez niego przeczłapać po stale nasiąkniętej środkiem dezynfekującym sztucznej trawie – a można nie. Tylko od podróżnika zależy, czy chce symbolicznie zostawić za sobą zagraniczne zarazki, swój kulturowy background, swoją przeszłość... Przeszedłem sobie, a co. Tak niewiele dziś trzeba, by zostać okrzykniętym szurem – po co kusić los. Tak ci podejrzani o szuryzm, jak i ci zdezynfekowani, spotykają się w wąskim korytarzu za portalem. I kroczą tak sobie ramię w ramię, jak w rytualnym paseo: jedni zostawiając za sobą korona-ślady, drudzy czyści jak Dziewica z Gwadelupy.
Podejście Meksykanów do pandemii
wydaje się być oparte na takiej właśnie symbolice, rytualności i magicznym
myśleniu. Z całym bagażem związanych z nimi sprzeczności. Przed wejściem do
większości restauracji i sklepów trzeba zdezynfekować ręce, często mierzy się
temperaturę – ale nie zrezygnowano ze wspólnych misek salsy i marynowanej
cebuli z chili wystawionych na stołach. Z jednej strony praktycznie wszyscy i
wszędzie noszą maseczki, z drugiej – dystans społeczny nie istnieje: nie tylko
jadłodajnie, restauracje i knajpy tętnią życiem; przysłowiowe dzikie tłumy
kłębią się też przez cały dzień na targowiskach, bazarach i deptakach. Ilekroć wchodzę do
mojego hotelu, muszę wdepnąć w wilgotną wycieraczkę, po czym ochroniarz z
namaszczeniem spryskuje mnie środkiem dezynfekującym: ze dwa-trzy psiki na
tyłek i łydki, dwa na brzuch i uda. Zabiegi te może i mają jakiś poziom
efektywności, są jednak chyba przede wszystkim jak przeżegnanie się wodą
święconą, albo muzułmańskie ablucje. Profanum
pandemii zostaje na zewnątrz, wnętrze hotelu pozostaje bezpiecznym sacrum.
Najciekawsze jest to, że magia
wydaje się działać. Meksyk od początku epidemii pozostał otwarty na turystów:
nie ma kwarantanny, nie ma testów na wjeździe. Wszystko funkcjonuje – na
maseczkach i dezynfekcji, ale jednak. Przy prawie 130 milionach mieszkańców,
szczytowa liczba dziennych zachorowań sięgała okolic 20 000, teraz to
około 5000. Wiadomo, pewnie mało testują – ale jednak trup najwyraźniej nie
ściele się tak gęsto, jak możnaby wieszczyć, a wiadomość o ilości wolnych
respiratorów nie jest wiadomością dnia, którą żyje pogrążony w lęku naród.
I tu możnaby wstawić tego mema z młodym Keanu Reevesem: a co jeśli i u nas przez miniony rok wystarczyło nosić maseczki i rytualnie się spsikiwać? Co jeśli zamykanie wszystkiego, łącznie z pizzerią na cztery stoliki czy barberem na trzy fotele, było nadmiarowe? Co jeśli przejście życia na online miało marginalne dla krucjaty przeciw covidowi znaczenie? O takich ułańskich fantazjach jak godziny dla seniorów nie wspominając…
Cóż, jedno jest pewne: jesteśmy wszyscy po kokardę zanurzeni w mniej lub bardziej oczywistym szaleństwie, każdy po swojemu – i każdy po swojemu jakoś się w nim odnajduje. Meksykanom wychodzi to nad wyraz zgrabnie.
No comments:
Post a Comment