Dzięki Pomysłowemu Abrahamowi i przedłużającym się wbrew zarządzeniom rządowym świętom Aid, mamy dziś, okazało się, właściwie wolne. Do pracy pojechaliśmy nastawiając się na regularne lekcje, cóż jednak było począ
ć, skoro moich czwartaczków przyszło chyba pięcioro? Połączyliśmy klasy z Jimem, ja zrobiłem z nimi jedną lekcję języka, on matematyki. Poinformowano nas, że do domu jedziemy w południe. Wspiąłem się zatem po schodach do biblioteki i zabieram się za kontynuację relacji z wyprawy.Po nieco ponad dwóch godzinach dojechaliśmy do Palmiry, przez Arabów zwanej Tadmor. Oczywiście od razu zaproponowano nam taksówkę, ale naganiacze nie byli przesadnie nachalni. Rozejrzeliśmy się wokół i piechotą ruszyliśmy w stronę czegoś, co w tym pięćdziesięciotysięcznym miasteczku możnaby określić jako centrum. Palmira to miejscowość typowo turystyczna. Skąd zatem to niebywałe zainteresowanie, jakim obdarzały nas na każdym kroku grupki dzieci i młodzieży? Ilość ‘hello’ i ‘what’s your name’ na każde sto metrów drogi była większa niż w Lhasie i Damaszku razem wziętych. Z początku nie chciałem niegrzecznie zbywać wesołych kilkulatków, szybko jednak zauważyłem, że większość wymiany uprzejmości kończy się na ‘give me money’ albo ‘bakshish’. Czasem ‘bakshish’ nie jest nawet poprzedzony uprzejmościami, o jakiejś przysłudze, którą możnaby nagrodzić, nie wspominając. Kto ich do diabła tego nauczył? Gdyby turyści nie dawali im pieniędzy, pewnie nie wykształciliby tego zjawiska. Znowu zbieramy plony kolonizacji i wizyt cholernych zbawców świata, którzy czują się w obowiązku wspomagać ubogich. Czy ludzie o wielkich sercach i małych mózgach naprawdę wierzą, że dając dziecku pieniądze za nic, pomagają mu? Czego go w ten sposób uczą? Kraje rozwijające się – nieważne, czy mówimy o Azji czy Afryce – to delikatne społecznie i ekonomicznie struktury, które po długich stuleciach powolnego rozwoju lub wręcz stagnacji stanęły w XX wieku, głównie w drugiej jego połowie, w obliczu postępującej coraz szybciej industrializac
Po góra dziesięciu minutach mieliśmy dosyć wszechobecnych band. Nie dałem oczywiście poznać tego po sobie. Trzymałem fason i w miarę możliwości szczerze wyglądający uśmiech na twarzy. Nie uchroniło mnie to jednak przed bycie
Po dotarciu do centrum miasteczka rozpoczęliśmy poszukiwanie hotelu. Zaczęliśmy od Sun Hotel, przybytku, w którym, jak głosi przewodnik, mama właściciela gotuje domowe posiłki. 400 lir za niewielki, ale czysty pokoik – co tam, że bez okna – to całkiem sensowna cena, ale postanowiliśmy jeszcze się rozejrzeć. Zachęcająco wyglądał Bel. Wedle wywieszki, najtańszy pokój kosztował chyba 975 lir, ale, jako że to nie sezon na ruiny na pustyni, postanowiliśmy sprawdzić aktualna ofertę. Właściciel najpierw zaprezentował nam kserokopię opisu swojego hoteliku z polskiego Pascala, potem pokazał nam pokój, twierdząc, że na pewno dogadamy się w kwestii ceny. Pokój był ładny, choć nie rzucający na kolana, ale jednak się nie dogadaliśmy. Właściciel zszedł na 800, ostatecznie na 600 fun
tów syryjskich. Postanowiliśmy dać szansę innym i ewentualnie wrócić. Kolejne hotele – Ishtar, Palmira Palace, Tower i Casa Mia, o nieco lepszym standardzie, ceny dyktowały już w dolarach. Nie warto nawet było rozpoczynać negocjacji. W końcu trafiliśmy do Baal Shamin. Hotelik nie prezentował się imponująco, ale recepcja wydała nam się przytulna, właściciel sympatyczny, poza tym urzekła mnie nazwa przybytku. Za dwuosobowy pokój Mohaned (dziwaczna pisownia imienia wzięta z tablicy ogłoszeń) chciał 400 lir. Zaproponowałem mu 300 dodając, że może nam dać jedynkę. Zgodził się. Właściwie skoro już ustaliliśmy cenę na 300, nie wiem czemu nie dał nam tego większego pokoju. W całym hotelu byliśmy chyba jedynymi gośćmi a pościeli i tak chyba nie zmienia się tu po każdym podróżnym. Nieważne, wykonaliśmy zadanie.A teraz odpowiedź na postawione wcześniej pytanie: czy Renata postąpiła słusznie nie podejmując wyzwania Amazing Race: Syrian Adventure? Owszem, tym razem, w przeciwieństwie do odcinka Amazing Race: Tibetan Adventure, intuicja jej nie zawiodła. Najtwardsi i najbardziej zawzięci wyjadacze chleba z niejednego pieca wymiękali w obliczu Palmirskiej dzieciarni. O ile Renata przeżyłby podróż, zapewne w tej chwili byłaby właśnie w autobusie powrotnym do Homs.
My natomiast rozgościliśmy się w pokoju. Przy okazji, przyznaję, podjąłem, od jakiejś godziny rozważaną, decyzję o zatrzymaniu się tu tylko na jedną noc. Poprzedni plan, zakładający dwa noclegi, wydał mi się zupełni nieprzystają
eć ‘dobranoc’? I to jeszcze cena za wstawiennictwem naszego hotelarza? Strach pomyśleć ile płacą standardowi turyści… W sumie może i warto byłoby zapłacić i rzec ‘beduińskie danie w starożytnej Palmirze – bezcenne’. Ale wiatraki to wiatraki, ktoś musi stawić im czoła w tym zepsutym świecie. Pytam o falafel. 50. Dwa razy tyle, co w Aleppo, ale niech tam, coś przecież musimy zjeść. Czekamy i czekamy. I czekamy. Ponury typ podaje herbatę. Czekamy. Czekamy. Jesteśmy tu chyba od dwudziestu minut, Oliver ma dosyć. Właściciel podchodzi do naszego stolika i oświadcza, że nie ma przypraw do falafela. Nie staram się nawet ogarnąć sensu tego, co powiedział. Żegnamy się ozięble. Po drugiej stronie ulicy znajduje się Traditional Palmira Restaurant. Brzmi megaturystycznie, ale jesteśmy już porządnie głodni. Wszystko kosztuje 300. Niech więc będzie ten sławny mansaf. Przynajmniej nie czekamy kolejnej wieczności. Danie składa się z ryżu, kawałków gotowanego kurczaka, odrobiny warzyw, migdałów i innych orzechów. Niezbyt wyrafinowane, ale jak na pustynna dietę, całkiem niezłe.Jak to po jedzeniu, morale nasze wzrosło. Powłóczyliśmy się więc trochę po pogrążonej już w mroku Palmirze. Nieciekawe miasteczko. Brzydkie i wcale przy tym nieklimatyczne budynki, trochę sklepów z pamiątkami, zwykle k
Warta odnotowania jest jeszcze zaskakująco powszechna obecność polskich napisów w wielu zakątkach Tadmoru. W Baal Shamin rodacy informują o organizowanych przez Mohaneda wycieczkach po okolicy, w Pancake Ho
Kiedy przed dziewiątą wróciliśmy do hotelu, na jednej z recepcyjnych sofek leżał jakiś jegomość w dżalabiji i chuście, na drugiej zaległ nasz gospodarz. Na fotelu rozłożył się jakiś malec, chyba syn Mohaneda. Wszyscy sennie wpatrywali się w ekran telewizora, po którym biegali piłkarze ligi syryjskiej, i rozkoszowali ciepłem elektrycznego piecyka. Przyłączyliśmy się na chwilę do towarzystwa – trafiliśmy nawet na bramkę. Przy rozgrzewającej zupce chińskiej, kolejnej herbacie i żywym zainteresowaniu chłopca naszym przewodnikiem, omówiliśmy plan jutrzejszej wyprawy, po czym udaliśmy się na górę. Sprawdziliśmy jeszcze jak idzie Tomkowi na tropach yeti i, nastawiwszy budzik na piątą i okrywszy się dwoma kocami drugiej świeżości, zasnęliśmy.
1. Wasz oddany korespondent w swiatyni Baala. Narcystycznie wrzucam to zdjecie jako pierwsze. Wiem, troche to nieskromne, ale po prostu strasznie mi sie podoba, w przeciwienstwie do wiekszosci zdjec, na ktorych sie pojawiam. Autor: Oliver.
ReplyDelete2. Pierwsze wrazenia z ruin. Swiatynia Baala przed wschodem slonca. W tle, na wzgorzu, palmirska cytadela.
3. Dzielny i calkiem rzeski Oliver przy tej samej swiatyni. Troche przed szosta rano.
4. Karawana sunaca przez pustynie. Nie wiem, jakie wrazenie robi fotografia, ale na zywo bylo naprawde klimatycznie.
5. Panorama wymarlego miasta.
6/7 Cel naszej wyprawy - wschod slonca nad druga swiatynia Baala, najokazalsza budowla starozytnego miasta. Widok, ktory z nawiazka wynagrodzil nam przejscia dnia poprzedniego.
Ceny zksiężycowe może dlatego, że ruiny bardzo przypominają zgliszcza Silver Millenium? :D
ReplyDeleteZupki chińskie macie kupione tam, czy to jeszcze zapasy, w które zaopatrzyliście się w Polsce? :P
Dawanie obcym do wypróbowania własnej broni to, hm, dość chyba niecodzienne i niebezpieczne? Oglądałem wczoraj "Dziką bandę" z boskim Williamem Holdenem (niestety tym razem wąsatym, zresztą w filmie i tak przystojniejszy był Ben Johnson w roli Tectora) i staje mi przed oczami od razu obraz nieuchronnej masakry... Zresztą zachowanie dzieci w tym filmie w porównaniu z rzeczywistością też bardzo daje do myślenia... Tak to jest, kiedy dziecku nie kupi się komputera, żeby mogło swobodnie poszerzać swoje horyzonty i nie musiało wychodzić na ulicę, żeby strzelać do ludzi. ^_^;