Sunday, December 6, 2009

Państwo Laowai jadą do Halab, vol.31

Noc z niedzieli, 29 listopada na poniedziałek, 30 listopada 2009, dochodzi trzecia

Wróciliśmy, raz jeszcze cali i zdrowi. Chcąc na świeżo spisać wrażenia z krótkiej wyprawy, pozwolę sobie wyjątkowo na złamanie chronologicznego porządku prowadzenia dziennika.

Amazing Race: Syrian Adventure. Zadanie pierwsze. Dostać się z Shahba na dworzec kolejowy Aleppo podczas Aid Al Adha, wymienić rezerwacje na bilety i wsiąść do pociągu odjeżdżającego do Homs o 10.10.

Pierwszy dzień kolejnych – po ramadanowym Aid Al Fitr – świat spędziliśmy w Aleppo. Aid Al Adha to Święta Ofiarowania. Upamiętniają chwalebną – owszem, tak ją niektórzy postrzegają – decyzję Ibrahima, czy też, po naszemu, Abrahama, dotyczącą przyszłości jego syna, Izmaela. Jeden z ojców założycieli zwykł był mianowicie rozmawiać z Bogiem – zupełnie jak podmiot liryczny utworu Genesis ‘Jesus He Knows Me’. Po którejś takiej dyskusji, którą złośliwi określiliby mianem epizodu schizofrenicznego, rozmówcy ustalili, że nie ma bata i trzeba Izmaela złożyć w ofierze, żeby udowodnić lojalność Bogu. Szatan – a może jakiś przebłysk dążącej do zachowania gatunku nieświadomości, lub też po prostu tak zwany zdrowy rozsądek – jak zwykle próbował pomieszać szyki Abrahama. Rodzina proroka za pomocą kamieni zbiła podstępnie racjonalne argumenty Złego. Że tez się Niosący Światło jeszcze nie nauczył, że dobre rady nie zawsze są w cenie. Pozostając przy nawiązaniach muzycznych, ‘Sympathy For the Devil’ się przypomina… Wedle tutejszej wersji opowieści, kiedy Abraham poderżnął gardło swojemu jedynakowi, zauważył, że coś poszło nie tak. Zamiast Izmaela na ołtarzu wykrwawiała się owca. Pewnie znów jakaś sztuczka Szatana, pomyślał Abraham, człowiek wielkiej wiary i niewielkiej wartości ewolucyjnej. Znalazł syna i na powrót zabrał się do oprawiania go. Tym razem dostał jaśniejszy znak. Bóg uznał, że widział dość i wyjaśnił, że uważa ofiarę za spełnioną. Ludzie więc w Syrii się radują, masowo zarzynają owce – niekiedy również krowy, kozy i wielbłądy – a ich krwią, tu znów nawiązanie do plag egipskich, oznaczają drzwi swoich domostw – zarżnęliśmy baranka, szarańczy i aniołom śmierci dziękujemy. Tego akurat nie miałem wątpliwej przyjemności obserwować, uprzejmie donoszę, com zasłyszał.

Podczas owego pierwszego dnia świąt miasto pogrążyło się we względnej ciszy. Ilość samochodów na ulicach spadła co najmniej kilkukrotnie, większość sklepów pozamykano. Ludzie pozbawieni możliwości robienia zakupów, czyli jednego z najulubieńszych sposobów spędzania wolnego czasu, niechętnie wychodzili z domów. Zakładając, że podobnie będzie i w dniu wyjazdu i taksówki nie możemy być pewni, wyruszyliśmy wcześnie, mniej więcej kwadrans po dziewiątej. Dobra decyzja. Ulice świeciły pustkami. W pobliżu domu minęła nas jedna zajęta taryfa. Przez kolejne kilka minut poruszaliśmy się dzielnie w stronę dworca, chcąc w ostateczności dotrzeć tam na piechotę. W którymś momencie zatrzymał się koło nas jakiś miły pan i zapytał, dokąd zmierzamy. Chyba chciał nas podrzucić – czasem, okazuje się, plecaki mogą się okazać zaletą. Podobnie jak puste ulice – odpowiedzialność za nasz ciężki los nie rozkłada się na niezliczonych kierowców, lecz na tych kilku, którzy jadą w naszą stronę. W każdym razie kiedy rozmawialiśmy, nadjechała wolna taksówka. Podziękowaliśmy więc ładnie kierowcy samochodu i pojechaliśmy na dworzec. Z paszportami zgłosiliśmy się do odpowiedniego stoiska, stamtąd jakiś młodzian poprowadził nas do okienka, gdzie wepchnął się w kolejkę i odebrał dla nas bilety. Otrzymał przy tym ostrą reprymendę od swojego przełożonego. Sądzę, że raczej za opuszczenie stanowiska pracy niż za wpychanie się przed oczekujących na swoją kolej podróżnych. Khalas – koniec, dość, jak mówią miejscowi. Nasza dwuosobowa drużyna melduje wykonanie pierwszego zadania. Dlaczego dwuosobowa? Renata nie podjęła wyzwania Amazing Race: Syrian Adventure. Zniechęciły ją relacje dotyczące przebiegłości hotelowych i taksówkowych naganiaczy z Palmiry. Czy postąpiła słusznie? O tym w dalszej części programu.

Zadanie drugie. Wysiąść w Homs i zorganizować sobie transport do Palmiry. Haczyk pierwszy: z niejasnych i zapewne niezbyt racjonalnych przyczyn w Homs są dwie stacje autobusowe, oczywiście na przeciwległych krańcach miasta. Haczyk drugi: obie stacje, ma się rozumieć, urządzono na tyle daleko od dworca kolejowego, żeby odechciało się oszczędnym Polakom chodzenia na piechotę, wszak homscy – chamscy – nomen omen, taksówkarze muszą zarobić. Bonus points: za dostanie się na odpowiedni karajat (dworzec autobusowy) za nie więcej niż 50 lir.

Wysiedliśmy na odpowiedniej stacji, po czym postanowiliśmy dać szansę wykazania się panu w kasie podejrzanie pustego dworca. Niestety, ani słowa po angielsku, chęć rzucenia okiem na mapę w naszym przewodniku i rozmowę w języku gestów też niewielka. Ale nadeszła jakaś sympatyczna pani, kasiarz zapytał ją czy ‘inglizi’, ona że owszem, trochę ‘inglizi’. Wyłożyłem krótko, na czym rzecz polega. Powiedziała, żeby iść za nią. Nie wyglądała na taksówkarkę ani inną naganiaczkę, przeciwnie, budziła zaufanie, śmiało więc ruszyliśmy. Poprowadziła nas przez przejście podziemne i zatrzymała się po drugiej stronie ulicy. Pomyślałem, że pewnie jednak złapie nam taksówkę i będziemy musieli się tłumaczyć, że dwieście to chcemy zapłacić za 150 kilometrów do Palmiry, a nie na drugi koniec Homsu, ale nie, nawet nie kiwnęła na przejeżdżającą taryfę. Okazało się, że czekaliśmy na busik. Wsiedliśmy, zapłaciliśmy po 7 lir od głowy i ruszyliśmy. Pani po kilku nieoznaczonych przystankach zamachała do nas i zaczęła się zbierać do wyjścia. Zapytałem, gdzie my mamy wysiąść, ona na to, że mamy zostać. Że co, na zawsze? No nic, pojechaliśmy dalej. Pieczę nad nami przejął jakiś pan, chyba jego też widziałem na dworcu. Co zaskakujące, on też budził zaufanie – niezbyt to częsta cecha wśród tubylców. Wysiedliśmy na ostatnim, zdaje się, przystanku – faktycznie, przed dworcem autobusowym. Pan doprowadził nas jeszcze nawet do odpowiedniego okienka, dopilnował, żebyśmy kupili właściwe bilety i zniknął gdzieś w rozkrzyczanym dworcowo – straganowym tłumie. Na transport w obrębie Homsu wydaliśmy 14 lir, za bilety do Palmiry zapłaciliśmy 200. Zadanie wykonane.

Zadanie trzecie. Dojechac do Palmiry. Dostać się ze stacji autobusowej do centrum. Znaleźć tani hotelik.

Po wąskich stopniach wspięliśmy się do obitego dywanami i zaciemnionego przez ciężkie kotarowe zasłonki wnętrza niewielkiego rozklekotanego autobusu. Było gorąco i dość tłoczno. Właściwie nie dość jednak tłoczno – po chwili dołączyło do nas jeszcze kilka osób, wszystkie miejsca zostały zapełnione, nawet w wąskim przejściu ustawiono brudne krzesła ogrodowe dla kilku ostatnich pasażerów. Ruszyliśmy. Przy dźwięku arabskiej muzyki sączącej się z głośników, którą po jakimś czasie zmieniłem na walkmana, przyglądałem się zmieniającym się za oknem krajobrazom. Przez kilkanaście kilometrów od Homsu wzdłuż drogi ciągnęły się niewysokie lasy iglaste. Nieprzychylny życiu klimat podzwrotnikowy odcisnął na nich swoje piętno, smagane zachodnim wiatrem drzewa na stałe ugięły się ku wschodowi, jak jeden mąż odchylając się od pionu o jakieś 30 stopni. Po chwili lasy ustąpiły miejsca kamienistej pagórkowatej pustyni przerywanej co jakiś czas połaciami wydartych jej sadów oliwnych. W ich pobliżu rozrzucone były nieduże niskie domki z urządzonymi na dachach tarasami, na których suszyło się pranie. Mknąc najważniejszą w tym rejonie, a przy tym prawie nieuczęszczaną drogą marnej jakości, nietrudno było ulec wrażeniu, że współczesną cywilizację zostawiamy za sobą. Z niewielkich poletek i pełnych owiec maleńkich pastwisk machały do nas dzieci.

3 comments:

  1. 1. Z tymi panami nie jedziemy.

    2. Preferujemy transport prawdziwie lokalny. Panowie z lewej strony siedza sobie calkiem wygodnie w przejsciu. Wiecej osob w autobusie to nizszy poziom wydzielania spalin na obywatela. Tloczac sie, chronmy przyrode!

    3. Przegiete lasy (maja tak na stale, to nie dorazne dzialanie wiatru).

    4. Palmira o wschodzie slonca. Pospieszylem sie troche z ta fotka, bo w relacji dzisiejszej dotarlem dopiero do drogi Homs - Palmira, ale zdjec z Palmiry, ktorymi chce sie podzielic, jest sporo, stad beda nieco wyprzedzac omawiane w tekscie wydarzenia.

    ReplyDelete
  2. Zdjęcia:
    1. :D
    2. ! A co z przepisami bezpieczeństwa jazdy? Fajny wystrój w tym autobusie z tymi kwiatami i winogronami... to tak na stałe, czy z okazji święta?
    3. Czy właśnie obserwujemy piękny przykład heliotropizmu wywołany inną niż u nas pozycją słońca?
    4. Palmira... no tak... nie myśleli chyba długo nad nazwą. ^_^; Gdybym był jeszcze większym ignorantem niż jestem, powiedziałbym, że bardzo w klimatach Prince of Persia. :P

    Ach, jakie to szczęscie, że w naszych czasach mamy Kylie i nie musimy jak Abraham już błądzić, bo wiemy, że "better the devil you know." Swoją drogą, bardzo ciekawe - wg religii bardziej judeocentrycznych to Izaak miał być ofiarą... Trochę to dziwne, bo przypuszczam, że nawet Abraham nie był aż tak głupi, żeby dwa razy na tem sam numer się złapać, ktoś zatem kręci!

    ReplyDelete
  3. 2. Trudno byc, szczegolnie tu, czegokolwiek pewnym, ale wydaje mi sie, ze wystroj autobusu to rzecz niezalezna od swieta. Przepisy bezpieczenstwa jazdy? Daruj, przyjacielu...

    3. Nie sadze, zeby byl to przyklad heliotropizmu. Obstaje przy wylozonej w tekscie teorii zakladajacej stale dzialanie zachodniego wiatru.

    Persja to mniej wiecej Iran, ale podejrzewam, ze kojarzac w ten sposob ten krajobraz jestes bliski prawdy, moze nawet trafiles w sedno.

    Ciekawe, ze zwrociles uwage na imie Izmaela. Tez pamietam te historie inaczej, z Izaakiem w roli ofiary. Jesli pamiec mnie nie myli, Abraham chyba nie zdazyl go zarznac. Uslyszal glosy na chwile przed zlozeniem ofiary. Moze to taka chrzescijanska wersja bez przemocy i krwi. Uslyszawszy muzulmanska wersje po raz pierwszy, czem predzej poprosilem o rade ciocie Wikipedie. Zgadza sie, Izmael/Ismael to syn Hagar /Hajar, niewolnicy, z ktora, z uwagi na klopoty z Sara, Abraham splodzil pierwszego syna. Izaak byl dzieckiem, nieco spoznionym, wlasciwej zony. Wedle muzulmanow, to Izmael mial byc szczesliwcem, ktory potwierdzi lojalnosc wielkiego Abe wobec Boga. Tak czy inaczej, nie chcialbym miec go za ojca.

    ReplyDelete