Bar Don
Eduardo Alegre, Havana, czwartek, 13 lipca 2017 (drugi dzień na Kubie),
kwadrans do jedenastej
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiONWm0WL-0VO0ijBUVpSmTaVDLJh4HioCmGpTPe8RaqPTQrbdKtBA9IRKjN0nlSyX_cdWe5rVS-brwiyzLeiJwCMxWP73vhXh7wtLe7JuRY-eQTTSKomdilsj6a6RlpoktWcCnHF2BgwU/s320/20170713_233647.jpg) |
Pierwsze cygaro do pierwszej reporterskiej posiadówy |
„Czy na Kubie
jest tanio?” – pytanie to zdaje się nurtować każdego, kto o podróży na Kubę
myśli, komu taka podróż gdzieś się przez marzenia przewinęła, lub kto ze mną na
temat moich marzeń i myśli w tej kwestii rozmawiał. Wyjątkiem od reguły nie
jest moja siostra, która otrzymawszy od nas wiadomość, że samolot nie spadł i
nie porwali nas, na razie, piraci z Karaibów, wyraziła na wstępie uprzejme
zainteresowanie powyższym faktem, po czym tym właśnie pytaniem przeszła do
rzeczy: „czy na Kubie jest tanio?” Przypisawszy zręcznie niniejszym wstępem
analne fiksacje na pieniądzu wszystkim dookoła, mogę relatywnie bezpiecznie – a
do tego w sublimacyjnym i altruistycznym poczuciu spełniania społecznej misji –
w kwestię tę się zagłębić.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfmXInUAoPQE08iJron0jsBzF8s8N4eVs3pA9O1vBiesAtH-TKFOiObj8XX10Py7F_xC2bSmzUZcp0lqvOd8Gt0Xqdbh7HlkJcOLmvW0yYSzH-Z6hENtoA29yWB6jnU4V3idUwZBwPzR4/s320/DSCN0001+mod.jpg) |
Adventure Time! |
Jak to więc
jest z tą taniością? Jest tanio czy nie? Cóż, jak to ze wszystkimi
egzystencjalnymi pytaniami bywa, najwłaściwszą odpowiedzią wydaje się być „to
zależy”. I to „to zależy” jest w wydaniu
kubańskim wyjątkowo chyba trafne.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh25ne1s6pDVxf8Dm5h3EqmW15dO2R8t5D60QmlxavRStiHvWznAquStnFnf9I1PAykGnrxSEk7-Sv6Ypvt4lDAkL-8w99yHrbE1U9nWNInsZ0_OkIEnPdvRR04dXNX8rc8GAfWVFeFRCs/s320/zestaw+rewolucjonisty.jpg) |
Zestaw rewolucjonisty |
Zacząć należałoby od tego, że Kuba jest, zdaje się, jedynym w tej chwili państwem na
świecie, w którym obowiązują dwie oficjalne waluty. Mamy więc pesos nacional,
gdzie jedno peso to w tej chwili jakieś 13 groszy, i pesos convertibles, które
są odpowiednikiem amerykańskiego dolara, czyli mniej więcej 3,3 złotego. Pikanterii
całej sytuacji dodaje stała relacja między powyższymi walutami: peso nacional
stanowi zawsze jedną dwudziestą piątą peso convertible, będąc tym samym zawsze odpowiednikiem 4 centów
amerykańskich.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiTZilz0DWAENIN8PasmrGwbIhmcLMX87iRRVFwEDjmyFo0haYcBSZhr09o-3-fR8UmdUiQnyPRrw_ocHxQ45uRTaKjLHfVp1wudibaK1F37gRSG63_mDtHyy_Z_aWy_jnJICXcuPh6GRY/s320/DSCN0006.JPG) |
Nasza dzielnia |
Na temat tego,
jak działa w praktyce ten z założenia przedziwny system, krążą najrozmaitsze
opowieści, na przykład taka, że pesos national, CUP, czyli kupy (hihi), to
waluta dla miejscowych a pesos convertibles, CUC, czyli kuki, to waluta dla
turystów – opowieść w swojej najbardziej radykalnej wersji sprowadzająca się
do, cytuję z pamięci jakieś forum, „będąc turystami na Kubie w ogóle nie
będziecie mieli do czynienia z pesos nacional”. Ziarno prawdy tej legendy to
fakt, że kuki, jako odpowiedniki dolara, istotnie pomyślane były jako waluta o
ekskluzywnym charakterze dewizy. Jako że średnie miesięczne wynagrodzenie w kubańskiej
budżetówce to ponoć równowartość około 20 dolarów amerykańskich, czyli 20 kuków
– pensja wypłacana w tej walucie zamykałaby się w… jednym banknocie. Gorzej niż
w „Dniu Świra”.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhUyKtij1LIZHGUleiRE49ya5FSvLVh1LmQ1HGC6f-nOM2Sw0DdP6ckg2u9Heyr7STxpXXp40sGcVJP1ro7hkyPr1dyyXTciQ6EkgLGeYKPYj3lCjF4-ucBQqqTEZUV2QngDN4nC4jIvqQ/s320/DSCN0007.JPG) |
Kawiarenka w przystani promowej - z obsługą jest różnie, ale ceny w pesos nacional i kawa za 15 groszy to argument nie do zbicia... |
Rzeczywistość
jednak wygląda tak, że z pensji państwowej wyżyć prawie nie sposób, w związku z czym, i w związku wynikającym z tego otwarciem się w ostatnich latach rządu Raúla
Castro na buzujące w społeczeństwie kapitalistyczne tendencje, Kubańczycy na każdy
możliwy sposób dorabiają do głodowych pensji. Nawet wykształceni lekarze,
inżynierowie czy księgowi jeżdżą taksówkami i podejmują turystów w swoich
domach i mieszkaniach zamienianych na konkurencyjne wobec drogich państwowych
hoteli
casas particulares. Kto ma mieszkanie
na parterze i okno wychodzące na ulicę, otwiera
paladar: wywiesza na ścianie czy okiennicy proste menu i sprzedaje
przechodniom zapiekane kanapki, domową pizzę, kawę czy świeże soki owocowe. Ci,
którzy celują w swoich ziomków, zwykle posługują się pesos nacional, ci, którzy
mają więcej miejsca na stoliki i krzesła i są w stanie zainwestować w standard akceptowalny
dla standardowego turysty, nazwijmy to: restauracyjny – oczekują raczej kuków.
Liczne miejsca środka rozpisują menu w dwóch walutach – trzymając się
oficjalnego kursu: nie ma różnych cen dla płacących kupami, hihi, i kukami.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgeF0zjfHWvvfTKzh60MnC1nxh4QDfCR1ueSXdzvIS6MKGd2jXpeRGM1lc_SwpIBgTMfeikE58tFoefLQBFgJWg3PDYoj0fi5Ya5uCShqtaTL-DbiYb6nAOiT5AxDjcCTGbKTqxRcQUiLA/s320/DSCN0014.JPG) |
Okazuje się, że amerykańskie auta z lat 50-tych to nie tylko atrakcja dla turystów i wdzięczny temat pocztówek, ale codzienność |
Sklepy, z których
większość dzieli się na spożywczo-monopolowe i wielobranżowe, przywodzą
generalnie na myśl czasy i stylistykę PRL-u: oszczędnie oświetlone, przyduże wobec
ilości towaru powierzchnie, długie półki zdobne rozstawionymi co 30 centymetrów
butelkami kilku podstawowych marek rumu i kilkoma na krzyż produktami
kosmetycznymi, lodówki ze smętnymi mortadelami. Sklepy te etykietują swój
asortyment cenami w pesos nacional, niekiedy dodatkowo w pesos convertibles – a
niekiedy, żeby było śmieszniej, płaci się w pesos nacional a resztę dostaje się
w pesos convertibles. Albo odwrotnie. Z początku trudno nie uznać tych
przybytków za miejsca dla miejscowych – dopóty, dopóki nie zrobi się rachunku
sumienia i nie skonstatuje, że lepiej kupić 5-litrowy baniak wody za 70 małych
pesos w sklepie spożywczo-monopolowym niż 1,5 litra tej samej marki za dwa duże
peso w ulicznym kiosku olsce– albo jeszcze drożej w restauracji z prawdziwego
zdarzenia. To po pierwsze. Po drugie – dopóty, dopóki nie skonstatuje się, że
jak w danym momencie nie ma papieru toaletowego, chusteczek higienicznych czy
podpasek w sklepie „dla miejscowych”, nie ma ich nigdzie, bez względu na to,
czym się płaci… Niech żyje rewolucja!
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjYCerXsUIwtLSo0Hd5vI0kIe3fYYRmNB7aStTeaaC6ROeyfVYqOXjkUm_vlZQW0jBdWrHwHaqRHppMNDLR87U1_6MgTypN2dk5eXUWYYj-bD5J160rrNj_0TN57kfJVIxx1Hfi2ZpRuY/s320/DSCN0018.JPG) |
Pierwszy upolowany fiat 126p - jak się potem okazało, jest ich tu więcej niż w Polsce |
Gdzie jeszcze
można płacić pesos nacional? Na przykład na bazarkach, gdzie kupić można kilka
podstawowych rodzajów warzyw i owoców: słodkie ziemniaki, awokado, fasolę, czosnek,
banany, arbuzy, mango i na co tam jeszcze akurat jest sezon. Plus ryż, jajka –
i mięso, które akurat rzucili. Na jednym z takich bazarków trafiliśmy na
straganik – w Europie określilibyśmy go jako eco/bio/locally grown – oferujący ocet,
dżemy i wino (to ostatnie, pół litra za 10 pesos nacional, czyli 1,3 zł,
całkiem, okazało się, znośne).
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEge2tWI7LGcY3CeFdqpqDD7_A0SRQPpUA7Fjqn8LQwod0uaLW3oe6HApA-pktelMqpPX7ONNyW7TWfsX824ei6GdX1AY00KuaWdynid6t53NoPLc9z-8Z8EDpWaY8ue6a1_zVq1wPPXA8o/s320/DSCN0019.JPG)
Niech za
podsumowanie dzisiejszego ważkiego tematu posłuży nam przykład, anegdotka
wręcz. Otóż siedzimy sobie teraz z Oliverem na tarasie baru Don Eduardo Alegre,
spoglądając na Plaza Vieja, główny plac Habana Vieja, Starej Havany.
Najatrakcyjniejszy plac najatrakcyjniejszej chyba turystycznie części miasta.
Siedzimy i spoglądamy nie do końca z wyboru, raczej z braku laku, to znaczy
knajpki, gdzie: 1. można siedzieć na zewnątrz; 2. można palić; 3. nie jest
przesadnie tłoczno i głośno (wszechobecna muzyka na żywo jest wspaniała, ale z
co najmniej kilkunastu metrów); 4. jest tanio. Don Eduardo daje radę w trzech pierwszych
punktach, cenowego szału jednak nie ma, za to są wakacje: yolo. Ja sączę sobie
lokalne piwo Bucanero Fuerte, Oliver – lemoniadę. Lemoniada, pięknie podana w
mniej więcej 200-ml kieliszku, kosztuje 3 pesos convertibles. Kilka godzin temu
natomiast do lunchu w paladarze Cafeteria Don Alicia zamówiliśmy sobie po
lemoniadzie (własnego wyrobu) po 5 pesos nacional za półlitrową butelkę. Żeby
oszczędzić zmęczonemu już pewnie nieco numerkami Czytelnikowi liczenia: tu
porcja kosztuje 9,9 zł, tam – 0,8 zł. Tu litr kosztuje 49,5 zł, tam – 1,6 zł.
Czyli 31 razy taniej. Czy więc na Kubie jest tanio? To zależy, to zależy...
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVsbUjQXJJsxROrxCvQppxYnTZpuImBRYJl9O-rDcQBZMKXswONHQICDEN_o7ybgVKL5OXt1dACBqNRgJSMALLpCqY4-zAqz1UlJkvrKZIQufeieLEy_8nUmofNJjQZIDTypM3i3enW5o/s320/20170713_201407.jpg) |
Pierwsze cuba libre - Wasze zdrowie! |
Jedna rzecz
trochę się nie spina: skoro nawet w państwowych spożywczo-monopolowych woda,
przy zakupie największego, pięciolitrowego baniaka, kosztuje 14 pesos za litr,
jakim cudem lemoniada może kosztować 10 pesos za litr? Ale to już chyba temat
na zupełnie inną anegdotkę…
P.S.
Specjalnie dla mojej ulubionej siostry i innych koneserów kawy i papierosów… Kawa
w stylowych kawiarenkach kosztuje w standardzie, zależnie od poziomu fanciness,
1-2 kuki (3,3 - 6,6 zł). Kawa z paladarów lub ulicznych straganików, dość mocna
i słodka, zwykle nalewana z termosów, podawana w maleńkich filiżankach,
kosztuje 1 kupa, hihi (0, 13 zł). Najtańsze papierosy, np. Popular, kosztują
0,7 kuka (2,3 zł). Znane i lubiane marki kapitalistycznego zachodu, np. Lucky
Strike, kosztują 3 kuki (9.9 zł).
PS. 2. I kilka fotek naszej siedziby. ;)
No comments:
Post a Comment