Tuesday, January 29, 2013

Laowai stepowy, Rozdział X


Rozdział X, w którym...

Znajomy znajomego wie najlepiej (że gorzej być nie może) • we’re going to HK, baby • the Chinese inspire

Hohhot, noc z poniedziałku, 23 kwietnia na wtorek, 24 kwietnia 2012, pół do jedensatej

I kolejny wizowy update, a co! Bo było niewsytarczająco źle, prawda? O losie... W piątek dostaliśmy wiadomość od Jilly: dyrektorka rozmawiała ze znajomym znajomego z policji i znajomy znajomego orzekł, że na tych wizach, które mamy, nie wjedziemy ponownie do mlekiem sojowym i miodem w proszku płynącego Państwa Środka. Nieźle, Jestem najwidoczniej, niczym Gunter Grass, persona non grata. Tylko, w przeciwieństwie do nobliwego gdańszczanina, ja mam interes, żeby wjechać do kraju, który mnie nie chce.

Naturalnie zadaliśmy Jilly naturalne w tej sytuacji pytanie: „dlaczego do diabła?” Wizy nasze głoszą wszak trzy istotne dobre nowiny. Pierwsza: są ważne do lipca 2012. Druga: są dwuwjazdowe. Trzecia: każdy wjazd daje nam dziewięćdziesiąt dni pobytu. Kiedy odbieraliśmy je w ambasadzie w Jakarcie, panienka z okienka potwierdziła, że jest właśnie tak jak napisano, nie inaczej. Sami testowaliśmy już wizy dwuwjazdowe podczas ostatniego pobytu w Chinach. Co więc jest nie tak? Oczywiście ani Jilly ani dyrektorka nie wiedzą. Ale znajomy znajomego tak powiedział...

Nie powiem, trochę nam te, zapewne bzdurne, słowa stracha napędziły. Ale cóż począć? Nawet, gdybyśmy istotnie mieli aplikować o nowe wizy w Hongkongu, i tak wyjdzie taniej niż wracać teraz do Polski. Niech się więc dzieje co ma się dziać, w sobotę kupiliśmy bilety. Łatwo nie było, przy rezerwacji internetowej Air China, która okazała się najtańszą opcją, nie dopuszcza możliwości płacenia Visą ani Mastercardem. Znaleźliśmy na szczęście biuro na mieście. Też nie poszło jak z płatka, po angielsku oczywiście nikt nie mówi. Ale ostatecznie udało się. Lecimy w następny wtorek, wracamy w piątek. Zapłaciliśmy około 3200 złotych, czyli, licząc dofinansowanie szkoły, złotych 1600. Po 800 na głowę. Plus hostel, który szkoła, dobre i to, też w połowie refunduje. Czyli pewnie cała zabawa z wyżywieniem wyjdzie w okolicach 1200 zeta na głowę. No ale będziemy mieli małe  wakacje w starym dobrym HK. Przymusowe, ale, co tam. Spróbujemy tak się nimi nacieszyć, żeby warte były swojej ceny, z pięćdziesięcioprocentową zniżką szkolną. Lecimy do Honkongu, bejbe!

Mały P.S. Bilety nabywszy, pospieszyliśmy na kawę i lody do pobliskiego makdonalda w Victory Mallu. Wizyta ta zaowocowała po raz kolejny dokonaną obserwacją pewnego procederu. Po raz pierwszy tak irytującego, że aż wartego wspomnienia. Otóż Chińczycy mają w zwyczaju, wszedłszy mniejszą lub większą hordą do makdonalda, rozdzielać się. Część hordy spieszy do kas. Druga część rzuca się do stolików, żeby zająć miejsca, krtórych prawie zawsze brakuje. Rzecz w tym, że miejsc brakuje właśnie dlatego, że są pozajmowane przez osoby, które się nie posilają, tylko pilnują stolików. Łażąc w tę i we w tę po całej sali i wypatrując kawałka miejsca do wypicia kawy zauważyłem, że bezmyślne gęby wpatrujące się w szybę, kasę lub torbę z zakupami stanowią dobre pięćdziesiąt procent wszystkich gęb klientów. Gdyby każdy najpierw zamawiał, a później siadał, problem by nie zaistniał... Powyższe rozważania staną się, postanowiłem, kanwą jednego z kolejnych rozdziałów. Będzie o tym, jak beznadziejni są Chińczycy. Rozdział szykuje się dość długi...




Klasyk na dziś:

– Hm!... Dobrze... – mówi Oczumiełow, surowo ruszając brwiami i pochrząkując. – Dobrze... Czyj to pies? Ja tego płazem nie puszczę! Ja wam pokażę, żeby tak psy rozpuszczać! Czas zwrócić uwagę na tych panów, którzy nie chcą podporządkować się przepisom! Gdy mu wlepię karę, draniowi, to będzie dobrze wiedział, co to jest pies czy inne bezpańskie bydlę! Już ja mu pokażę, gdzie raki zimują...! Jełdrin – zwrócił się przodownik do stójkowego – dowiedz się, czyj to pies i spisz protokół. A tego psa trzeba sprzątnąć. Natychmiast! Na pewno jest wściekły. Czyj to pies, pytam?
– To zdaje się generała Żygałowa! – mówi ktoś z tłumu.
– Generała Żygałowa?. Hm!... Zdejmij no, Jełdrin, ze mnie płaszcz. Strach, jak gorąco! Chyba będzie deszcz... Jednego tylko nie rozumiem, jak on mógł ciebie ugryźć? – Oczumiełow zwraca się do Chriukina. – Czyż on może sięgnąć ci do palca? Toć on malutki, a z ciebie taki dryblas! Ty pewnie rozharatałeś palec ó jakiś gwóźdź, a potem przyszło ci do głowy, że może uda się na tym zarobić. Ty przecież... wiadomo, co z was za ludzie! Znam was, wy diabły!

Antoni Czechow, Kameleon

No comments:

Post a Comment